W pełni gotowe na wieczór balu maskowego ruszyły w kierunku
wielkiej posiadłości Lockwoodów. Antinua ubrana w czarną sukienkę idealnie
dopasowaną do swojej figury, krótką gdyż dół sukienki nie sięgał dalej niż
połowa uda, a grube szelki odsłaniały szczupłą długą szyję. Maska była tego
samego koloru z koronki, a jej niebieskie oczy wyjątkowo błyszczały lodowatym
blaskiem, usta pomalowane delikatnie błyszczykiem, a całość dopełniały buty
również czarne na platformie. Włosy pokręcone i położone
na przodzie klatki piersiowej.
- Ta Pani jest ze mną. - Powiedziała cicho Kathrine, gdy
młody chłopak chciał uzyskać zaproszenie na bal. Petrova oddała mu zaproszenie
Eleny, które udało jej się wykraść z jej skrzynki na listy. Poza tym ta młoda
Gilbertówna nie miała i tak zamiaru zjawić się na balu.
- Ciekawi mnie bardziej jak wprowadzisz mnie jako Elena do
rezydencji tych bufonów. - Szepnęła. Obie skupiały na sobie wzrok większości
mężczyzn.
- Elena! - Usłyszały obie niedaleko. Zobaczyły jak szybkim
krokiem podchodzi do nich blondyn. - Miałaś nie przyjść, a jesteś z nową
koleżanką.
- Ach Matt, to moja znajoma z wakacji zaprosiłam ją do
siebie.
- Anette. - Powiedziała obojętnie w stronę chłopaka. - Miło
Cię poznać, ale byłoby dużo lepiej gdybyś załatwił coś do picia? - Powiedziała
przejeżdżając palcem po jego krawacie, wręcz świdrując go wzrokiem.
- Jasne, zaraz wracam. - Odpowiedział i ruszył do domu.
- Poszukaj lepiej właścicieli tego domu, bo ten wymuskany
licealista niewiele nam pomoże. -Mruknęła.
- Można prosić? - Usłyszały za sobą. Kathrine odwróciła się
i spotkała wzrokiem ze Stefanem Salvatore. - Chyba nie odmówisz swojemu
ukochanemu, Eleno. - Mimo maski na twarzy widać było jak zmrużył oczy. Kathrine
podała mu rękę i wyszli na parkiet. Antinua kątem oka spoglądała na nich.
Szatyn wydawał jej się znajomy, jednak nie mogła nic więcej zobaczyć przez tę
maskę. Po chwili podszedł do niej Matt z kieliszkiem czerwonego wina. Odesłała
go zaraz posługując się hipnozą. Widząc brak poczucia czasu i obowiązku ze
strony młodej Petrovej sama postanowiła poszukać pani burmistrz i jej syna.
- Nie sądziłem, że zobaczę tutaj nową twarz. - Usłyszała
koło siebie gdy wchodziła po schodach prowadzących do drzwi wejściowych domu
Lockwoodów. Mężczyzna w czarnym garniturze białej koszuli i eleganckim czarnym
krawacie siedział na schodach popijając najprawdopodobniej koniak. - Chcesz? - Zapytał
czując że przygląda się mu z zainteresowaniem.
- To bal maskowy, a Twoja maska zamiast na twarzy leży
swobodnie na schodach? - Zapytała zaczepnie i usiadła zaraz obok niego.
Ściągnęła niewygodne obcasy i położyła obok jego maski.
- Nie lubię takich pompatycznych imprez. - Odparł i podał
jej butelkę z połową zawartości. - Widziałem, z kim przyszłaś. - Powiedział
ciszej.
- To moja koleżanka, że tak to określę. - Upiła spory łyk i
trzymając cały czas butelkę dodała. - Znasz ją?
- Na pewno nie jest tą, za którą się podaje. - Uśmiechnął
się z przekąsem. - Mój brat też to wie, a jednak robi dobrą minę do złej gry. -
Spojrzał na brunetkę.
- Uważasz, że jest złą osobą? Uwierz mi znam wielu gorszych
od niej. - Zaśmiała się. - Muszę przywitać się z panią burmistrz, trochę
nieładnie z mojej strony, że bawię się na jej imprezie, a nawet jej nie znam. -
Wzięła do ręki buty i chciała wstać, gdy silna dłoń mężczyzny usadziła ją z
powrotem.
- Jestem Damon. - Powiedział uśmiechając się do niej.
- Anette. - Odpowiedziała podając mu rękę. - Miło mi Cię
poznać. - Również się uśmiechnęła.
- Masz zamiar być tutaj długo?
- Nie wiem, tak długo na ile siły mi pozwolą.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, to zawsze z chęcią pomogę. - Powiedział
gdy wstawała. - Będziesz musiała Ty mnie poszukać, ponieważ mi trochę trudno
będzie Cię rozpoznać gdy nadejdzie ranek i nie będziesz miała na sobie tej
seksownej sukienki.
- Pewnie dużo kobiet daje się nabrać na te Twoje zaloty, ale
mnie na to nie weźmiesz. - Powiedziała unosząc jego podbródek lekko do góry,
tak by patrzył jej w oczy. - Dobrej zabawy, Damon. - Skierowała się w stronę
domu. Wiedziała, że nie może nigdzie wejść, gdyż nigdy wcześniej tu nie była, i
nikt jej tutaj nie zaprosił.
Usiadła przy stoliku w ogrodzie wcześniej zgarniając z
szwedzkiego stołu pełną butelkę koniaku.
- Jesteś tu podobno nowa, Tyler Lockwood. - Wystawił rękę w
jej stronę. Ona uniosła wzrok i omiotła go spojrzeniem.
- Anette. - Popiła koniak i podała mu rękę. - Czy ja
sprawiam wrażenie jakiejś niespełna rozumu, że cały czas mnie ktoś zaczepia?
- Nie, po prostu jesteś tutaj sama, nowa i wyglądasz
niezwykle pięknie. - Odpowiedział uśmiechając się.
- Nawet nie próbuj mnie podrywać, nie skończy się to dla
Ciebie dobrze. - Odparła. - Lockwood, jesteś właścicielem tego domu tak?
- Tak, moja matka jest burmistrzem, została nim po śmierci
mojego ojca.
- Dawno zmarł?
- Kilka tygodni temu, w bardzo tajemniczych okolicznościach,
w ogóle rzeczy, które się dzieją w tym miasteczku nieraz są nieprawdopodobne.
- Stąd nazwa Mystic Falls. - Zaśmiała się. - Nie chciałam
się sama wpraszać do środka, ale czy mógłbyś mnie oprowadzić po swoim domu,
wygląda jak budynek z wojny secesyjnej, a ja jestem zafascynowana architekturą
i sztuka tamtych czasów.
- Oczywiście, zapraszam. - Wstał i stanął obok niej wystawiając
ramie w taki sposób by chwyciła go pod rękę. - Wejdź i czuj się jak u siebie. -
Uśmiechnęła się zalotnie i delikatnie spróbowała przekroczyć próg domu. Tak. Udało
się, przynajmniej teraz będzie mogła łatwo dostać kamień.
- Tyler, Wasz nauczyciel Cię szukał. Mówił coś o jakichś
rozgrywkach.. - Zaczęła, gdy spotkała w salonie swojego syna wraz z nowo
poznaną dziewczyną. - Kim Pani jest? - Zapytała ze złością w głosie.
- Nazywam się Anette Mikealson. - Podała rękę kobiecie. - Pani
jest mamą Tylera i burmistrzem miasteczka jak sądzę? - Zapytała uśmiechając się
tajemniczo.
- Miło mi, zgadza się, Carol Lockwood, ale co Pani tutaj robi?
- Zostałam tutaj zaproszona w ramach towarzystwa Eleny
Gilbert. - Odpowiedziała pewnym głosem.
- Rozmawiałam z nią dzisiaj popołudniu, mówiła że się tutaj
nie ma zamiaru zjawiać. - Carol Lockwood zmrużyła oczy skanując wzrokiem
dziewczynę.
- Mamo, daj spokój, to koleżanka Eleny, nawet jeśli przyszła
tutaj zamiast niej to całkiem w porządku. - Powiedział licealista patrząc na
matkę.
- Jeśli moja obecność wadzi Twojej mamie, z chęcią opuszczę
tę bezsensowną zbieraninę ludzi. - Oddała butelkę koniaku w rękę Carol i
oddaliła się lekko popychając ją.
- Nie życzę sobie by ta osoba była w tym domu, choćby
jeszcze jeden raz. - Powiedziała do swojego syna i wyszła. Anette słysząc te
słowa obrała sobie pewien cel, ale on mógł poczekać. Narazie postanowiła
oddalić się od domu Lockwoodów i ściągnąć z siebie te niewygodne przebranie.
- Antinua! - Krzyknęła przestraszona murzynka stając jak
wryta, kiedy Pierwotna przekroczyła próg tymczasowego domu jej i Petrovej. - Ty...
Ty tutaj?
- Mała Lucy. - Mruknęła zadowolona. - Kathrine Cię tutaj
zaprosiła? - Ta tylko w odpowiedzi kiwnęła głową. - Co miałaś zrobić?
- Rzucić czar na Katharine, by była chroniona przed ciosami
ze strony wrogów.
- Sprytnie. W jakim celu?
- Salvatorovie mają kamień księżycowy. - Anette ścisnęła w
ręce szklankę, tak że rozprysła się na kilkadziesiąt małych kawałków.
- Kamień księżycowy nie jest w posiadłości Lockwoodów? - Spytała
podchodząc bardzo blisko czarownicy. Ona pokiwała przecząco głową.
- Ona chciała go odzyskać, a ja w ramach podziękowania za
uratowanie życia jej pomagam.
- Idź tam, jako czarownica bez problemu wejdziesz do środka.
Ubierz się w moją sukienkę i weź tę maskę. Udawaj mnie, widzieli mnie z
Kathrine, przebijesz się przez tłum. Aha, i mam teraz na imię Anette. - Puściła
czarownicę, która w ekspresowym tempie wyszła z domu.
- Na prawdę sądzicie, że przetrzymywanie mnie tutaj coś da. -
Mruknęła siadając wygodnie na skórzanej kanapie.
- Powiedz po co wróciłaś i damy Ci spokój.
- Wróciłam dla Ciebie Stefan. - Stanęła nagle koło niego i
pogłaskała go po policzku. Odepchnął jej rękę i popchnął z powrotem na kanapę. -
Nie radzę Wam ze mną igrać, jestem tutaj by Wam pomóc.
- Nie damy się nabrać drugi raz na Twoje gierki Kathrine. - Powiedział
Damon stojąc w futrynie drzwi. - Wiemy o kamieniu, teraz mów po co Ci on.
- To moja sprawa. - Ucięła. - Skoro o nim wiecie, to chyba
wiecie gdzie się znajduje?
- Mamy go.
- Oddajcie.
- Nie tutaj. - Odpowiedzieli prawie chórem. Popatrzyli na
siebie, a potem na siedzącą przed nimi brunetkę. - Mów albo zginiesz. - Dopowiedział
Stefan.
- Nie odważysz się, dałam Ci wszystko, drugie życie.
- Nienawidzę Cię za to. - Mruknął.
- Tak? A to, że dzięki mnie poznałeś Elenę Gilbert, też mnie
nienawidzisz? - Podeszła do niego i wpatrywała się w niego swoimi oczami mając
ręce założone na piersi. - Chyba za to jesteś mi wdzięczny. - Przejechała dłonią
po jego torsie. A gdy głośniej westchnęła poczuła przeszywający ból miedzy
żebrami. Ukłucie było spowodowane drewnianymi kołkiem wsadzonym w ciało. Rana zaczęła
mocno krwawić. Gdy Kathrine starała się go wyciągnąć, Damon wbił drugi kołek w
jej kręgosłup ledwo omijając serce wampirzycy.
- Jeśli nie chcesz zginąć powinnaś powiedzieć nam po co Ci
kamień. - Szepnął jej do ucha kiedy leżała na brzuchu starając się wyciągnąć
kolek z boku i z pleców.
- Lepiej powiedzcie Bonnie żeby zdjęła ten cholerny czar z
pokoju, bo to źle się dla Was skończy.
- To Ty leżysz na ziemi wykrwawiając się. - Damon kucnął
obok niej i przejechał po jej ręce kolejnym ostro zakończonym kołkiem.
- Przestańcie!! - Krzyknął znajomy głos w stronę chłopaków,
i obaj nagle się odwrócili. - Nie zabijajcie jej.
- Gilbert, denerwujesz mnie i psujesz plan. - Prychnął Damon
i podszedł do Kathrine, podniósł ją i obrócił przodem w swoją stronę. Wyciągnął
kołek z jej boku, który powoli się zaczął goić i zamachnął się, by wbić go w
serce.
- NIE! Jeśli to zrobisz zabijesz Elenę!
- Co? - Zapytał znudzony. - Co Ty bredzisz?
- Kathrine namówiła jakąś czarownicę by połączyła ją z
Eleną, każda rana którą zadaliście Kathrine jest też raną Eleny.
- Co?! - Krzyknął rozłoszczony. Odepchnął wampirzycę, która
zaczęła się szyderczo śmiać.
- się Głupcy, wy na prawdę myśleliście, że pójdę gdzieś z
Wami nie mając swego rodzaju zabezpieczenia? - Wstała. Stefan wyciągnął z jej
pleców kołek. - Podziękowałabym, ale wolę dostać kamień.
- Nie, tego nie dostaniesz.
Siedziała w domu przy zapalonych świecach. Przeglądała
rzeczy kobiety, która tu mieszkała. Niczego sobie trzydziestokilkulatka. Jednak
jej ciuchy w niczym nie przypominały tego, co akurat chciała włożyć. Ruszyła do
kuchni by napić się krwi, wcześniej nalewając gorącej wody do wanny by wziąć
kąpiel. Gdy przechodziła korytarzem usłyszała zgrzyt zamka.
- Co z Kathrine? Zabita? - Zapytała z entuzjazmem.
- Nie wiem. Dostała kamień a ja przestałam jej pomagać,
chciała zabić niewinną osobę.
- Kogoż takiego?
- Elenę Gilbert, sobowtóra. - Anette ścisnęła w rękach
świeżo wyciągnięta torebkę z krwią, tak, że jej zawartość rozprysła się wokół
niej. - Sobowtór żyje i ma się dobrze, nie jestem pewna co do Kathrine.
- Z kim była?
- Z dwoma braćmi-wampirami.
- Jak się nazywają? - Zapytała wychodząc do kuchni po
jeszcze jedną torebkę z krwią.
- Stefan i Damon Slavatore.- Na dźwięk drugiego imienia
przełknęła ciężko ślinę i wzięła głębszy wdech.- Mieszkają w starym domu na
obrzeżach miasta. Myślę, że wiedza dużo na temat tego kamienia. - Dodała po
chwili, po czym znów skierowała się do drzwi.
- Wyjeżdżasz? - Spytała lekko podenerwowana.
- Tak. Nic tu po mnie, miałam pomóc Kathrine odzyskać
kamień, wiec spełniłam swoją obietnicę, pomogłam też nie dopuścić do zabicia
Eleny.
- Wiesz, że potrzebuje czarownicy do ściągnięcia klątwy. - Odparła
stając przy drzwiach, tak by nie mogła wyjść.
- Będę do dyspozycji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Póki co
nie chce się mieszać, moje czary prawie doprowadziły do śmierci ważnego
elementu całej układanki. Żegnaj Antinuo. - Powiedziała i bez najmniejszego
oporu ze strony Pierwotnej wyszła z domu zostawiając ją samą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz