niedziela, 27 marca 2016

Chapter 8 "Prey"

Witajcie kochani!
Witam was w dzień Wielkanocny, życząc Wesołych Świąt, mokrego dyngusa, żebyście nie spili się za bardzo, bo kaca leczy się żmudnie ;) i żebyście byli po prostu szczęśliwi i zadowoleni z życia. Wraz  z życzeniami przychodzę do Was z nowym rozdziałem, nad którym pracowałam ponad dwa tygodnie, jest dość obszerny mam nadzieję, że wątki nie będą dla Was zbyt zagmatwane. Poszłam za radą jednej z komentujacych i dodałam trochę więcej opisów do dialogów, co też niejako poszerzyło treść rozdziału. Dość tak jestem zadowolona z tego co tu spisałam, bo dzieje się dużo, dzieje się dobrze i dzieje się źle. Czekam z niecierpliwością na Wasze opinie, co do tego co zobaczycie pod spodem.
P.S. Końcówka zawiera fragment +18
I dodatkowo na samym dole, pod rozdziałem, zdjęcie mniej więcej tego, jak wyobrażam sobie bohaterkę o imieniu Alice, jedynie kolor oczu inny, niestety jakoś nie chciało mi się szukać innej fotki. 
Pozdrawiam, 
Female Robbery

______________________________________________________________________________  


Anette siedziała na ganku rezydencji znajdującej się przy malowniczej plantacji popijając Burbona. Niegdyś należała ona do "właścicieli" m. in. Marcela Gerarda, znajdowało się tu wiele pól uprawnych skrupulatnie doglądanych każdego dnia. Teraz ledwo o miejsce odzyskiwała świetność, jednak wszystko to co niegdyś było używane jako pole do uprawiania warzyw i owoców, teraz leżało odłogiem. Anette przymknęła oczy czując lekki podmuch wiatru na swojej twarzy. Jej myśli znowu skierowały się na słowa Hayley, które tamta wypowiedziała tego wieczoru. Zacisnęła mocniej powieki, czując jak uderza ją ponownie fala złości, która na nowo zalewała ją na myśl, że ktoś bezcześci imię jej nieżyjącego dziecka. Po tym jak wilczyca opuściła jadalnię, miała wrażenie że szlag ją trafi na miejscu, miała ochotę wyrwać jej serce, wydrapać oczy, zrobić cokolwiek, byleby tylko nie oglądać tej dziewczyny z rosnącym brzuchem, w którym rozwijało się dziecko i jej i Klausa. Miała największą ochotę iść do hotelu i po drodze upić się krwią przypadkowych ludzi, zostawiając ich bezwładne ciała w ślepych zaułkach. Niestety musiała zostać, bo mieli zając się rysunkami Daviny, skądinąd niepokojącymi ich wszystkich. Kiedy miała zamiar wrócić do środka, czyjaś dłoń posadziła ja z powrotem na ławce. Mężczyzna usiadł obok i oparł się, tak że jego ramię znajdowało się wzdłuż oparcia ławki.
- Możemy spokojnie porozmawiać? - Anette prychnęła w odpowiedzi. - Antinuo...wiem jak Niklaus się zachował, ale to będzie jednak jego dziecko.
- To nie daje jej prawa do mówienia o MOIM dziecku, choćby miało zgładzić każdą pieprzoną wiedźmę na tym świecie, albo zbudować milionową armię hybryd. To zwykła cudzołożnica. - odwróciła się w jego stronę.
- Nerwy za bardzo Cię ponoszą.
- I kto to mówi?! Sam już nie pamiętasz jakie cyrki odwalałeś, gdy Esther uśmierciła Twoją Tatię?
- Alisha zmarła z powodu choroby.
- Alisha zmarła przez Waszą matkę, oboje o tym wiemy Elijah. - mówiła świdrując go wzrokiem. - Wiedziała, że chcemy uciec, dlatego uśmierciła ją swoimi ziółkami. - mówiła jak zahipnotyzowana.
-Zebrałam już wszystkie rysunki. - oba wampiry usłyszały głos młodej wieźmy, w momencie gdy najstarszy Mikaelson chciał coś powiedzieć. Anette bez słowa wstała z ławki i skierowała się w kierunku dużego holu na piętrze, w którym Klaus wraz z Kolem postawili ogromny stół z ciemnego drewna, dość masywny i z pewnością dwóch chłopaków, gdyby nie było wampirami nie poradziłoby sobie z tym.  - Pozwolicie mi się zdrzemnąć jest dość późno i...
- Tak Davino., poradzimy sobie. - odparł z delikatnym uśmiechem na ustach w jej kierunku Elijah. - Hayley Cię odprowadzi. - dodał po chwili poważnym głosem, widząc jak wilczyca kieruje się w ich kierunku. Nie chciał bowiem na nowo powstrzymywać wybuchu emocji ze strony Anette.
- Robienie tego tak późno może stanowić nie lada wyzywanie, te bazgroły rysowane węglem nijak nie mają spójności. - orzekł Kol przeglądając pobieżnie kilka z nich, a dwie wziął do ręki chcąc w jakiś sposób je połączyć. Mniej więcej robiła to pozostała trójka wampirów. Kartki mieszały się i nawet po kilkunastu minutach ich układania nic z nich nie dało się odczytać. Anette zmarszczyła czoło biorąc do ręki jeden z rysunków
- Oko... - szepnęła, a bracia spojrzeli na nią zdezorientowani. - Ten rysunek. - zaczęła odwracając go do nich, tak by widzieli dokładnie o czym ona mówi. - Przedstawia oko. Szukajcie podobnego. - dodała. po chwili wszyscy zanurzyli się z nowym zapasem energii w węglowe szkice i po kilka razy bral iw ręce te same kartki obracając je na różne sposoby, by wydobyć z nich kolejną część, jak się spodziewali, twarzy. Godziny płynęły nieubłaganie, świtało gdy udało im się złączyć z rysunków dwoję oczu, noc i usta. Nie mogli jednak przypisać tego do wizerunku kogokolwiek, kogo znali.

*** kilka dni później ***

Alice przebywała w swoim drewnianym domku nad jeziorem, który jeszcze w latach 90. został wybudowany przez wilkołaki, zmieniające się co pełnię w ludzi. Alice pragnęła by wilkołaki wróciły do świetności, ale tylko jedna kobieta prócz niej w tym towarzystwie nie była naznaczona klątwą.
- Wilki wyczuwają pełnię. - odezwała się owa kobieta, o lekko siwawych włosach ze znamieniem na łopatce.
- To dobrze, rozmawiałam z Hayley, podobno namówiła jednego z Pierwotnych na pojednanie z pobratymcami. Wybierzesz się? - zapytała ochoczo.
- Nie chcę uczestniczyć w tej fałszywej wymianie uprzejmości z wampirami.
- Pamiętaj, że Klaus jest też wilkołakiem, tak samo jak i Anette. - pogroziła jej żartobliwie palcem.
- Może to i hybrydy, ale nie z Półksiężyca. - Alice podała jej książeczkę z imionami, nazwiskami i datami urodzenia całej watahy.
- Pierwsza strona, Salish...
- Antinua Salish to ona? - spytała zszokowana. Alice pokiwała głową.
- Tak, to mój przodek, mam zamiar złożyć im wizytę i zaczerpnąć wiedzy o nich. - dodała po chwili z uśmiechem.

*** w tym samym czasie ***

Anette stała na progu rezydencji. Nie byłoby jej tutaj, gdyby nie pilny SMS od Elijah, że złożył do końca wszystkie rysunki. Do środka wpuściła ją Hayley, którą Anette omiotła wzrokiem.
- Wiem, że ciąża jest męcząca, ale dziewczyno, masz na tyle mały brzuch że mogłabyś się ruszać odrobinę szybciej. - syknęła złośliwie się uśmiechając. Kiedy wilczyca chciała jej coś odpowiedzieć Anette ponownie weszła jej w słowo. - Gdzie Elijah? - spytała oschłym już głosem przyglądając się pogardliwie jej brzuchowi.
- Na górze. - usłyszała głos Klausa i szybko tam poszła, niby to niespecjalnie trącając Hayley swoim ramieniem. Kiedy stanęła przy stole nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wszystkie rysunki zebrane w jeden przedstawiały twarz nieżyjącej już czarownicy imieniem Celeste.
- To o niej masz wizje? - spytała zaciekawiona Anette, na co Davina tylko pokiwała twierdząco głową. - Ta wiedźma to niegdysiejsza kochanka naszego Elijah., chyba wraca by się zemścić. - uśmiechnęła się mimowolnie, na wspomnienie tego jak miłość Elijahy do niej zgubiła ją i pozbawiła życia.
- W snach mówi mi, że to dziecko trzeba zabić. - wyszeptała niepewnie bojąc się reakcji wampirów, którzy dawali jej schronienie, a teraz ona mówi im, że dziecko Hayley i Klausa ma zginąć.
- Zgłaszam się na ochotnika, tak długo jak wiąże się to z zabiciem tej małpy. - odezwała się Anette.
- Pomagasz wiedźmom? - zaśmiał się Klaus. - To do Ciebie niepodobne.
- Tak jak do Ciebie zdrada. - rzuciła złośliwie mierząc się z nim na spojrzenia. - Widziałam się z niejaką Sabine, która mówiła, że dziecko...mówiła o Tobie Davino, że należy dokończyć żniwa, bo inaczej Wasz sabat zniknie.
-Mało mnie to obchodzi co należy, one zabiły moją przyjaciółkę.
- Super, czyli jesteś po naszej stronie. - klasnęła w dłonie radośnie.
- Dzisiaj Hayley organizuje imprezę dla pobratymców. Jest pełnia, może ta Alice się zjawi. - całe poruszenie nad sprawą wiedźm przerwał Elijah. - Zostaniesz? - zwrócił się do Anette. - Dam znać Kolowi nim wybije pół dzielnicy.
- Och z chęcią poznam tę oszustkę. - mruknął Klaus.
- Ja też. Nikt nie będzie sobie wycierał gęby imieniem mojej córki. - dodała poważnym głosem po czym ruszyła do salonu by napić się czegoś mocniejszego.

*** kilka godzin później ***

Nastawał wieczór. Bracia udekorowali teren wokół plantacji pochodniami, a w dużym salonie postawiono ogromny stół , który aż uginał się od nadmiaru przekąsek różnego rodzaju, tak by zachwycić swoim smakiem każdego. Anette stała oparta o balustradę z której miała idealny widok na wejście do rezydencji. Musiała mieć rękę na pulsie, by wiedzieć kiedy do tymczasowego domu Mikaelsonów zawita oszustka. Ze skupienia nad tym co działo się na dole, nie spostrzegła ze obok niej stanął Klaus.
- Myślisz, że się pojawi? - spytał podając jej kolejny kieliszek wina.
- To bezczelna dziewucha, na pewno wpadnie, nie bez powodu jest to już koleżanka Twojej kochanki. - mruknęła w odpowiedzi nawet na niego nie patrząc.
- Wiesz, że nie jest moją kochanką, jednorazowy seks nie jest posiadaniem kochanki.
- Wylądowałeś z nią w łóżku i zapłodniłeś, jak to nazwiemy? Dawaniem nasienia jak w in vitro, czy niepokalanym poczęciem? - zapytała ironicznie, spoglądając już na twarz Klausa, który aż zacisnął szczękę ze złości niewiele mu brakowało by odpowiedzieć równie ostrze. Ona uśmiechnęła się tylko szeroko, czując że trafiła w punkt z pytaniem. - Zabolało? - spytała z udawanym smutkiem. - Dobrze, bo powinno. - przesunęła się tak że była kilka centymetrów od jego twarzy wpatrując się w jego lodowato niebieskie oczy. - Zawsze i na zawsze chyba się lekko przeterminowało. - dodała i minęła go. Zeszła na dół częstując się od kelnera kolejnym kieliszkiem, tym razem z szampanem. Zadziwiało ja to w jaki sposób Elijah urządził imprezę dla bandy z bagien, dodatkowo dziewczynie, która jest tylko naczyniem trzymającym w łonie dziecko jej ukochanego, bo tylko tak ją traktowała. Kiedy skręcała w kierunku salonu, w którym znajdowały się wszelkie potrawy, usłyszała nieznajomy kobiecy głos.
- Dobry wieczór! - rozległo się po dziedzińcu. Anette obróciła się w jej stronę. Przed nią stała nastolatka, która miała w ręce kopertówkę ,a ubrana była w letnią zwiewną sukienkę i buty na niewielkim obcasie, włosy lekko podkręcone opadały jej kaskadami na plecy, a jasnoniebieskie, niemal szare oczy, podkreśliła kredką i tuszem.
- Alice Rose jak mniemam. - odezwał się głos z góry. Po chwili ze schodów zeszli, Kol Klaus i Elijah.
- We własnej osobie. - odparła witając się z każdym. - Cieszę się, że wreszcie mamy okazję się poznać. - dodała niepewnie. - Wiele o Was słyszałam.
- My o Tobie również. - odparła Anette wychodząc przed chłopaków. - Nie wiem tylko co za satysfakcję sprawia Ci "odnawianie" czyichś zbrodni, lub wymyślanie historii o moim dziecku. - Pierwotna widziała jak Alice ciężko przełyka ślinę, gdy mówiła ostatnie słowa.
- Właśnie, jeśli o to chodzi, nim dołączysz do zabawy ze swoimi przyjaciółmi, moglibyśmy zamienić parę słów? - zapytał uprzejmie Elijah na co Anette spiorunowała go wzrokiem . Alice ku jej zdziwieniu przystała na propozycję i wraz z Pierwotnymi udała się do gabinetu w głębi rezydencji.

*** tymczasem w innej części miasta ***

- Panna Rose wróciła na tereny dzielnicy, co robimy? - spytał czarnoskóry wampir z afro na głowie. Był drugą po Therrym prawą ręką Marcela Gerarda, od około 50 lat. Marcel stał w oknie w salonie rezydencji, która dawniej należała do rodziny Pierwotnych
- Wilki są bezbronne podczas pełni, więc mamy zdecydowaną przewagę. - dodał chłopak w kaszkietówce na głowie.  Marcel podrapał się po brodzie i zmrużył oczy.
- Są u Mikaelsonów, to dziwne, że akurat tam wilki szukają wsparcia... - szepnął, ale doskonale wiedział, że został usłyszany przez swoich pomocników. - Klaus co prawda też jest wilkołakiem, ale nie ściągnął klątwy, bo sobowtóra już nie ma. - dodał po chwili głośnie i odwrócił się do nich każąc im zebrać wampiry na placu przed rezydencją. Kilka minut później tymczasowy krół Nowego Orleanu wyszedł na balkon by przywitać się z tłumnie zgromadzonymi wampirami, którzy byli gotowi na każde skinienie jego palca. Musiał uderzyć w Mikaelsonów, kiedy najmniej się spodziewają jego ataku. Zajęci imprezą dla bandy z bagien, jest zdecydowanie dobrym powodem by utracili czujność. Musiał coś zrobić tym bardziej, że przez to, iż Klaus porwał Davine sprzed jego oczu, odbierało mu bezpieczeństwo i brak zatargów z czarownicami. Nie mógł też pozwolić by przekabacili Davinę, by ta mając moc swoich przyjaciółek ze żniw plus swoją, pomogła wilkołakom ściągnąć klątwę. - Moi kochani, z wiadomych mi źródeł, wiem że wilkołaki wraz z Panną Alice Rose na czele znajdują się kilka kilometrów za miastem, w nowej rezydencji rodziny Pierwotnych. Co więcej? Mikaelsonowie przetrzymują tam Davinę Claire, moją przyjaciółkę i jedyną wiedźmę dzięki której część z Was wychodzi od niedawna na słońce. Klaus chce ją wykorzystać przeciw nam, jeśli zdążymy zaatakować ich dzisiaj, mamy dużą szansę by odbić Davinę i zemścić się na wilkołakach za to co zrobili nam w latach 90. Czy jest ktoś, kto chce zrezygnować z pójścia po to co nam się należy? - krzyknął do tłumu, na co ten odparł mu głośnym pomrukiem zadowolenia. Marcel uśmiechnął si, unosząc jeden kącik ust do góry i zeskoczył z balkonu, po czym wraz ze swoimi wampirami ruszyli na przedmieścia Nowego Orleanu.

*** tymczasem w rezydencji ***

Gdy weszli do gabinetu, Anette usiadła w fotelu, tyłem do okien, które zajmowały niemalże całą południową ścianę. Kol stanął po jej lewej stronie, a Klaus po prawej. Natomiast Elijah najpierw wskazał fotel Alice, który znajdował się na przeciwko fotela, gdzie aktualnie siedziała Anette, po czym sam przysiadł na skraju biurka zrobionego z ciemnego drewna w kolorze wiśniowym.
Klaus i Anette wpatrywali się z zainteresowaniem w Alice, wyszukując w niej czegokolwiek podobnego w jej wyglądzie, co można by było przypisać ich aparycji, lub też czegoś całkiem odwrotnego, by moc wykluczyć jej opinie o tym, że jest ich dzieckiem. Dziewczyna siedziała ściskając nerwowo kopertówkę trzymaną przez siebie na kolanach. Co jakiś czas spoglądała na każdego z nich. Najbardziej pobłażliwe spojrzenie zdawał się mieć Elijah. Alice w końcu nie wyglądała na więcej niż 17 lat, a jeśli nawet była hybrydą za którą się uważa, nic w jej wyglądzie nie sprawiało, że jest takim potworem jak jego brat i Antinua. Ona z kolei nie wiedziała od czego zacząć i ile może im powiedzieć by nie zabili jej, by nie wyrzucili jej od razu za drzwi. Pojawiła się z znikąd po niemal tysiącu lat, po tysiącu lat ucieczek przed ciotką, która miała mieć z niej magiczne korzyści, bo w 3/4 Alice była wilkołakiem, a w 1/4 czarownicą. Jednak żeby przekonać ich niejako do tego, że mówi prawdę, prócz notesu z nazwiskami, miała coś co miało przekonać i Klausa i Anette, że tona na prawdę jest ich córką, że naprawdę to brat Antinuy ją wychował i umarł w jej obronie, że szukała ich, ale wiedząc, ze oni muszą uciekać przed Mikaelem zaniechała tego na dłuższy czas, upewniając się tylko, że wszystko z nimi dobrze. Dopiero, kiedy wróciła na stare śmiecie, a wiedźmy zaczęły szeptać o nadchodzącej zagładzie, dowiedziała się o co może chodzić, kiedy doszła do niej wiadomość że ma urodzić się dziecko zagrażające swym bytem istnieniu sabatów, zagłębiła się w sprawę. Okazało się, że dziecko urodzi wilkołak, a ojcem jest Pierwotny wampir, Alice od razu wiedziała, że musiała być to hybryda, gdyż wampiry nie mogą mieć dzieci, i swoje przewidywania skierowała na Klausa Mikaelsona. Utwierdziła się w przekonaniu, ze skoro ma mieć kolejne dziecko, jest to dla niej szansa, by uratować się przed gniewem Dhalii, która ca niecały rok znowu się przebudzi i będzie szukała zemsty, a także by oznajmić swoim rodzicom, ze żyje i ma się dobrze, że chce do nich wrócić i że chce być ich częścią, bo była już tak długo sama, że nie potrafi tak dłużej i nie chce.
- Hayley, ta wilkołaczyca w ciąży, powiedziała nam niedawno, że uważasz się za córkę Antinuy i Niklausa. - głos najstarszego Pierwotnego przerwał jej rozmyślania, na co ona w odpowiedzi ostrożnie pokiwała twierdząco głową.
- Nie wstyd Ci? Jesteś hybrydą w jakiś sposób, to super, gratulują jak wiesz takich egzemplarzy jest jeszcze dwoje i obydwa są też w tym pokoju. Ale zagrywanie w ten sposób, by udawać ze jest się czyimś potomkiem nie przystoi, szczególnie kobiecie. - syknął Kol, przyglądając się jej z równą uwagą.
- Problem w tym, że ja nie gram. Mówię prawda, to co powiedziałam Hayley to prawda. - odchrząknęła i opuściła wzrok na kopertówkę. Zagryzła delikatnie wargę. - Nazywam się Alisha Mikaelson - Salish, urodzona 21 marca 999 roku na terenie dzisiejszego stanu Virginia. - zacisnęła dłonie na torebce po czym zdecydowanym ruchem ją otworzyła i wyciągnęła z niej książeczkę, tą samą którą niedawno pokazała Hayley. - Ja  prawie do 17 roku życia, myślałam, że moimi rodzicami są Esther i Mikael. Nie wiedziałam jak wyglądają moi rodzice, nie wiedziałam nic, dopóki nie zaczęłam wędrować po świecie jako wampir. Wtedy kilka razy w ciagu tylu stuleci udało mi się trafić na Wasz ślad, ale nigdy nie udało mi się spotkać Was osobiście. - przesunęła książeczkę po biurku w kierunku Anette. - Tu są wypisane imiona, nazwiska, daty urodzenia i śmierci wszystkich z watahy Półksiężyca. - Anette wzięła do ręki notes, okładka była zrobiona z dobrej jakości skóry, a w materiale został odbity herb jej watahy, to co ona sama posiadała jako znamię na łopatce, to samo co miała na łopatce również Alice i Hayley. Anette otwarła notes na pierweszych dwóch stronach i zobaczyła coś, co od razu ją rozbiło. Wzrokiem błądziła po znajomych imionach, i datach urodzenia.
 Abhiraj Salish - 28 lipca 952 - 2 listopada 988
Astrid Salish - 11 kwietnia 956 - 2 listopada 988.
Ashur Salish - 23 listopada 971 - 15 stycznia 989
Agron Salish - 17 sierpnia 973 - 19 maja 1017
Antinua Salish - 31 października 983 -
Anastazja Salish - 31 października 983 - 7 listopada 983. 
Wzrok Anette zatrzymał się przy imieniu Anatazja.
- To jakieś sfingowane kartoteki, ja nie miałam siostry. - mruknęła spoglądając na Alice ze złością.
- Zmarła kilka dni po porodzie, nie masz prawa pamiętać, pewnie nie chcieli byś musiała tęsknić za kimś kogo nie będziesz pamiętać, dlatego nikt z rodziny najpierw Ci tego nie mówił, a potem już było za późno. Mi opowiedział to wuj. - dodała ostatnie zdanie z wahaniem, podnosząc wzrok na Anette.
- Jaki wuj? - spytał Klaus, który odezwał się po raz pierwszy odkąd przekroczyli próg gabinetu, jednocześnie uprzedzając to samo pytanie, które chciała wypowiedzieć Anette. Klaus wziął notes z rąk swojej ukochanej i zauważył bardzo jedną ważną rzecz. Przy danych Anette, tak jak przy danych Alishi widniała tylko data urodzenia, nie było zapisanej daty ich śmierci, jak przy całej reszcie.
- Agron. - odparła spokojnie.
- Znałaś...rozmawiałaś z moim bratem? - spytała Anette niepewnie czując jak oczy zaczynają podchodzić łzami. - To nie może być prawda, moja cała rodzina zginęła z rąk wilków.
- Jesteś następczynią alfy watahy Półksiężyca, Abhiraja Salish, najpotężniejszej watahy w Ameryce Północnej na tamte lata. To co wmówiła Ci Esther to nie prawda. Twoja rodzina owszem została zaatakowana przez wilkołaki, ale to był stan wojny pomiędzy watahami, rodzina chroniła Ciebie i rodzice niestety zginęli, został ciężko ranny Ashur i najmłodszy Agron, który obawiał się samotnej opieki nad czteroletnim dzieckiem i oddał Cię do najbliższej wioski, skąd odebrała Cię Esther Mikaelson. Ashur zmarł parę miesięcy później. Esther sprawiła byś wymazała z pamięci to, że Agron oddał Cię, tylko byś pamiętała, ze Twoja rodzina zginęła w całości. - dokończyła przyglądając się jej.
- To niemożliwe, gdyby tak było odzyskałabym te wspomnienia wraz z zostaniem wampirem, zawsze tak się dzieje.
- To sztuczki wiedzmy, tego nieraz się nie da wytłumaczyć, byłaś malutka można Ci było wmówić wszystko, tak jak mnie.
- Skąd to wszystko wiesz? Całą historię Antinuy?
- Miałam 4 lata, Esther traktowałam jak matkę, kazała mi uciekać z wioski, bo że rodzeństwo chce mnie zabić, porwać mnie i zabić, a ona sfinguje moją śmierć, żeby to nie było możliwe, żebyście mnie nie szukali. - zaśmiała się gorzko. - Wmówiła Wam, że nie żyję, a ja przypadkowo dotarłam do maleńkiej wioski, kilkuosobowej watahy, Półksiężycowych, na czele której stał wówczas Agron.
- Wiedział kim jesteś? - spytał spokojnie Elijah, w skupieniu przysłuchując się całej historii.
- Powiedziałam, że uciekłam z wioski, bo moje rodzeństwo chce mnie zabić, kiedy powiedziałam jak się nazywam i jak ma na imię moja matka, zorientował się, że mam znamię, i wtedy powiedział mi o mojej prawdziwej matce, o Tobie Antinuo.
- Kłamiesz, świat był wtedy zbyt mały, spotkalibyśmy Cię, spotkałabym Agrona. Może i jesteś kilkusetletnią hybrydą, ale nie moją córką. - skwitowała Anette, po czym wstała od biurka i ruszyła w kierunku drzwi, jednak nim złapała za klamkę usłyszała znowu jej głos.
- To też bym miała gdybym kłamała? - spytała i wstając ze swojego miejsca podeszła do Anette wyciągając z kopertówki dwa wisiorki, wyglądające niemalże tak samo. Na rzemykach wisiały dwa podłużne, dość płaskie kamienie na których widniały znaki runowe. Na jednym z nich runami napisane było po jednej stronie Agron, po drugiej Antinua. Drugi rzemyk też posiadał na sobie imię Antinua, natomiast z drugiej strony imię Ashur. - Wuj dał mi to, gdy umierał twierdząc, ze jeśli wszystko inne zawiedzie, to przekona Cię, że nie kłamię. - sięgnęła ponownie do kopertówki i wyciągnęła drewnianą figurkę, na spodzie której nożykiem zostało wyryte imię Alisha, wraz z datą jej urodzenia i inicjałami Klausa i Anette. Alice podała figurkę Klausowi, który patrzył z niedowierzaniem na to co miał w ręce. - To dostałam od, wtedy przynajmniej tak myślałam, od swojego brata... w czwarte urodziny na kilka tygodni przed moją domniemaną śmiercią. - powiedziała szeptem, czując jak atmosfera w pokoju się zagęszcza.

*** rok 1017 ***

Ayana stała nad ogniskiem pośrodku leśnej polany, przygotowywała wywar dla swojej podopiecznej, którą dla samej siebie obiecała chronić przed złymi mocami. W ostatecznym momencie, kiedy Agron nie będzie mógł jej już chronić, to zapewni jej bezpieczeństwo, przynajmniej na jakiś czas. Czarownica była tak skupiona na tym co robi, ze nie zauważyła jak koło niej pojawiły się latorośle z kwiatami czarnej dalii. Obtoczyły wiedźmę, która w końcu gdy to zauważyła kończąc wykonywać zaklęcie, uśmiechnęła si.ę do siebie, czując zbliżającą się klęskę siostry jej najlepszej przyjaciółki.
- Nie uda Ci się mnie powstrzymać. - usłyszała znikąd głos przepełniony jadem.
- Kiedy Alisha to wypije, nie będzie już mogła być Twoim narzędziem, jakim jest teraz Freya.
- Miałam inną umowę z Esther.
- Esther już nie żyje, a ja obiecałam sobie, że zajmę się dziewczyną i będę jej chronić.
- Umrzesz i Ty i ten marny wilczek, opiekun od siedmiu boleści. - prychnęła czarnowłosa wiedźma.
- Nie obchodzi mnie to, najważniejsze że Alisha będzie bezpieczna z dala od Twoich łap. - Ayana widziała tylko cień Dhalii, ponieważ wciąż pozostawało kilka dni do jej pojawienia się.

*** kilka dni później ***

- Nim wzejdzie księżyc, musisz to wypić. - powiedziała stanowczym tonem czarnoskóra wiedźma.
- Wuj mnie ochroni. - odparła siląc się na pewny i nieustraszony głos młoda dziewczyna stojąc na przeciw wiedźmy. - Obiecał mi to. - dodała uśmiechając się delikatnie. Odsunęła od siebie gliniany kubek, który przed chwilą dała jej w ręce Ayana, która westchnęła zasmucona. Nie chciała by kolejne dziecko, było zwykłym naczyniem i uzupełniało moc, czarnej magii.  Chciała też by Alisha w końcu poznała się ze swoimi prawdziwymi rodzicami, którzy już byli wampirami i wiedziała, że jeśli nie zrobi z nią tego samego nie będą mieli możliwości się spotkać i w jakikolwiek sposób nadrobić straconych lat. Tym bardziej widząc jak Antinua dorastała przy dzieciach Esther, nie chciała by Alisha też nie znała swych rodziców. Pamiętała Astrid, królową watahy, do której tak bardzo był podobny Agron, to samo samozaparcie, upartość i odwagę, a także wytrzymałość psychiczną zyskali oni oboje. Walczyli o siebie jak lwy i nie chcieli ochraniać swoje potomstwo, tak jak miała zamiar zrobić Antinua, ale nie zdążyła, bo wmówiono jej że jej córeczka nie żyje. Nie mogła jednak powiedzieć młodej kobiecie prawdy, ponieważ chciała chronić dziecko przed Dhalią, dlatego obie z Esther myślały, że gdy wszyscy uwierzą w śmierć córeczki Klausa i Antinuy, ona też. Niestety, to się nie udało, upomniała się o nią niedługo po jej 18. urodzinach.

Księżyc już wschodził, gdy na polanie niedaleko chat wilkołaków, pojawiła się Dhalia w towarzystwie swojej siostrzenicy Frei, która smutnym wzrokiem spoglądała w kierunku swojej bratanicy. Wiedziała bowiem co czeka ją, gdy Dhalia już ją dostanie, żadna z nich nie będzie szczęśliwa i będą tylko na użycie Dhalii.
- Ciociu, zostaw ją, masz mnie...- szepnęła równie młoda blondynka, kiedy zobaczyła Agrona wychodzącego z lasu ze strzałą z łuku skierowaną w kierunku czarnowłosej wiedźmy. Strzała wystrzeliła, ale Dhalia szybkim ruchem nadgarstka odwróciła jej lot i strzała wbiła się w ramię wilka, który po chwili zaczął przechodzić przemianę, jak tylko światło księżyca oświetliło jego ciało.
- Zamilcz. - wysyczała w kierunku swojej podopiecznej uderzając ją z otwartej dłoni w policzek, lecz na tyle mocno by na jej jasnym policzku pojawiła się krwawa kreska. - Pożegnaj się z wujkiem Alisho, bo na nas już pora. - rzekła ze złośliwym uśmiechem. Na polanę wyszła Ayana, która starała się osłabić Dhalię swoimi czarami, jednak tamta zgrabnie je odpierała, pobierając moc nie tylko od samej siebie, ale też od Frei. - Nudzisz mnie Ayano. - szepnęła Dhalia i jednym ruchem ręki, w magiczny sposób pozbawiła czarnoskórą wiedźmę serca.
- Ayana! - krzyknęła zrozpaczona Alisha podbiegając do swojej opiekunki. - Nie... - szepnęła odsuwając z jej twarzy kosmyki czarnych włosów. - Zapłacisz za to wiedźmo. - warknęła Alisha odwracając głowę w stronę Dhalii. - Jesteś słaba, skóra tak na prawdę potrzebujesz mocy mojej i mojej ciotki. Jednak wolę zginąć niż udać się z Tobą. - kiedy kończyła wypowiadać te słowa, Agron przemieniony do końca w wilkołaka, skoczył w kierunku starej wiedźmy i korzystając z jej chwilowej nieuwagi wbił się w jej szyję. Wiedźma jednak szybko odparła atak magicznie odpychając go od siebie tak że poleciał na kilka metrów do tył. Wilk otrzepał się z liści i trawy, po czym ponownie zaatakował. Teraz jednak Dhalia była na to przygotowana, więc atak tym bardziej się nie udał.
- Jeśli pójdziesz ze mną dobrowolnie, oszczędzę Twojego wuja, w przeciwnym razie wezmę Cię siłą i będziesz musiała patrzeć jak umiera. - warknęła wciąż odpierając ataki rozwścieczonego wuja Alishi. W końcu wilk po raz kolejny pozbawiony możliwości ataku leżał ledwo oddychając. Alisha widziała jak jej wuj odzyskuje ludzką postać. Dziewczyna ściągnęła przepaskę i okryła jego biodra.
- Wiem co zrobiła Ci Ayana, pożyw się na mnie nim będzie za późno. - szepnął ochrypłym głosem, na co brunetka pokiwała przecząco głową. - Kochanie, ja już Cię nie ochronię, ale pomóż sama sobie, wolę mimo wszystko to niż żebyś była jej marionetką. - Alisha spoglądnęła na jego ranę po strzel, po czym nieśmiało przesunęła się w tamto miejsce zatapiając kły w jego ranę.
- Co? Niw! Alisho, nie wolno Ci, jesteś mi potrzebna, jesteś potrzebna magii. - Alisha oderwała się wuja wciąż pozostawiając go przy życiu, poczuła rozdzierający ból w kościach, jakby każda z osobna się łamała, poczuła tez ból w dziąsłach, które nie były jedynie wampirze ale bardziej wilcze. Zdezorientowana Dhalia nie zauważyła z jaką prędkością Alisha znalazła się koło niej raniąc mocno jej kark. Kiedy młoda dziewczyna oderwała się od niej, wiedźma zmierzyła ją wzrokiem, a Alisha usłyszała jej prawie bezgłośne słowa Jeszcze Cię dopadnę.
- Wuju...- Alisha podbiegła do Agrona, który leżał ledwo już łapiąc oddech. - Dam Ci krwi, to Cię uleczy. - odsunął nadgarstek który przegryzła by go nakarmić leczniczym płynem.
- Uratowała Cię, teraz jesteś bezpieczna, a ja mogę spokojnie umrzeć. - odparł widząc jej smutny wzrok. Otarł jej dłonią łzę z policzka. - Weź to. - szepnął wyciągając gdzieś ze swoich rozerwanych ubrań dwa wisiorki. - Tu widnieje imię Twojej matki, moje i Ashura., zostawi8łem je oba i wziąłem dzisiaj, bo sądziłem że zajdzie taka potrzeba. - zaśmiał się i syknął z bólu. - Jeśli kiedykolwiek ją spotkasz, pokaż jej to, nawet jeśli na początku nie uwierzy, ze Ty to jej córka, te wisiorki o wszystkim ją przekonają.
- Nawet za kilkaset lat? - spytała starając się uśmiechnąć. On w odpowiedzi siknął głową, a po paru minutach zamknął oczy i zasnął na zawsze na jej kolanach.

*** teraz ***

Anette stała nieruchomo wpatrując się w wisiorki. Kiedy podniosła wzrok spotkała się ze spojrzeniem Alishy, która też ledwo co oderwała oczy od pamiątek po jej wuju.
- Myślę, że czas żebyś wróciła do swoich przyjaciół. - niezręczna ciszę przerwał oschły głos Klausa. Anette wyciągnęła rękę z wisiorkami w kierunku dziewczyny.
- To należy do Ciebie, w końcu to był Wasz wspólny prezent urodzinowy. - uśmiechnęła się nieśmiało. Anette coraz bardziej była zadziwiona tym jak Alice dobrze zna historię jej rodziny, coraz bardziej jej wierzyła, za to widziała po zachowaniu Klusa, że był całkowicie sceptyczny do jej słów. - Cieszę się, ze mogłam chociaż chwilę z Wami porozmawiać. - dodała po chwili, Anette schowała wisiorki do kieszeni rurek. A stojący tuż za nią Kol, ucisnął jej ramię, jakby czuł jej kruche emocje, mające niemal ochotę wydrzeć się na zewnątrz. Elijah postanowił odprowadzić ją do miejsca gdzie był środek imprezy i dopiero wtedy wszyscy usłyszeli co tak na prawdę dzieje się za drzwiami. Usłyszeli krzyki ludzi, którzy ewidentnie z kimś walczyli. Kiedy znaleźli się przy balustradzie nad głównym wejściem zobaczyli kilkanaście bezwładnie leżących ciał wilków oraz grupę wampirów Marcela, która do tego doprowadziła.
- Idę sprawdzić co z Hayley, zatrzymajcie ich. - powiedział ze stoickim spokojem Elijah i pobiegł do sypialni przyszłej matki. Anette wraz z Kolem i Klausem zajeli się wampirami Marcela, wybijając ich, lub niektórych po prostu gryząc, by zatruć ich wilczym jadem. Do wali w obronie swoich podopiecznych ruszyła też Alice, wiedząc że oni w czasie pełni są najbardziej bezbronni.
- Alice Rose...no proszę nie spodziewałem się Ciebie tutaj, po stronie Pierwotnych. - syknął złośliwe Klaus patrząc na dziewczynę uśmiechając się złośliwie.
- Pilnuję swojej rodziny, bardziej się dziwie czemu Ty odwróciłeś się od Pierwotnych, skoro to dzięki nim jesteś pseudo królem Nowego Orleanu. - odparła równie złośliwie.
- Tym razem masz szczęście, że nie przychodzę po Ciebie. - odparł rozgoryczony. - Ale nie martw się, jeszcze przyjdzie na to czas. - dodał z uśmiechem. - Szukam Daviny. - dodał po chwili widząc zmierzającego ku nim Klausa, prawie całego zbroczonego krwią wampirów z kliki Marcela.
- Zapomnij o tym! -krzyknął zjawiając się tuż obok Alice i po chwili zaczął pojedynek z Marcelem. - Lepiej żeby Twoje wampiry opuściły ten dom inaczej Kol porozrywa im gardła a ja z Anette zarażę ich na tyle, że sami siebie wykończycie.
- Od kiedy troszczysz się tak o wiedźmy Klaus? Och, chyba od kiedy pewna pani wilkołak zaszła z Tobą w ciążę? Anette a prawdę musi być prze szczęśliwa z takiego obrotu sprawy, że jej ukochany Klaus ją tak haniebnie zdradził. - zaśmiał się gardłowo.
- Zamknij się parszywy psie, jak tylko nasza rodzina opuściła miasto, zrobiłeś je swoim na tym co MY zbudowaliśmy, naszymi rękoma i uważasz się za króla? - zaśmiał się szyderczo Klaus trzymając go za kark. - Gdyby nie ja byłbyś nikim, zginąłbyś jako niewolnik na tej przeklętej plantacji i nikt by o Tobie nie pamiętał. - mówił to wręcz szeptem na jego ucho. - Dałem Ci wszystko, i tak samo wszystko mogę Ci zabrać jeśli tylko najdzie mnie taka ochota. - dodał po chwili.
- Marcel! - wszyscy zwrócili się ku głosowi, który usłyszeli z piętra nad nimi. - Daviny tutaj już nie ma. - powiedział Therry, po czym oczy Pierwotnego i jego byłego już przyjaciela znowu się spotkały.
- Miała być u Ciebie bezpieczna. - odepchnął Klausa od siebie, patrząc na niego złowrogo. Odszedł zbierając pozostałe wampiry, które pozostały przy życiu, także te zarażone wilczym jadem i opuścili rezydencje. Nie wiadomo kiedy również Alice wraz z żyjącymi eszcze wilkołakami również opuściła dom rodziny Mikaelson, zostawiając ich samych z wielką ilościom zwłok zabitych wilkołaków i wampirów.

*** rok 988 ***

- Dzisiaj Twoje urodziny Antinuo. - z zaspania po długiej nocy obudził ją radosny głos brata, który wszedł do jej małej izdebki z boku chaty. Odpowiedziała mu radosnym dziecięcym śmiechem, kiedy porwał ją do góry obracając się z nią dokoła własnej osi kilka razy po czym znowu oboje opadli na łóżko. - Rodzice czekają. - powiedział dość poważnym głosem. - Mają coś dla Ciebie. - pstryknął jej palcem w nos.
- A Ty? Ty nic dla mnie nie masz? - spytała z naburmuszoną miną zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Proszę, proszę, ktoś ma tu jakieś żądania. - zaśmiał się Agron mierzwiąc ręką jej czarne włosy. - Sama moja obecność winna być dla Ciebie prezentem. - powiedział poważnie.
- To się nie liczy, mam Cię na co dzień Agron. - odparła również z powagą. Brunet wstał z łóżka i chwycił siostrę na ręce po czym skierowali się do izby gdzie czekali już na nią jej rodzice.
- Jest i nasza jubilatka. - powiedziała spokojnym głosem Astrid, widząc jak Agron stawia Antinuę na ziemi, a ta od razu do nich podbiega by się przywitać. - Wszystkiego najlepszego córeczko. - powiedzieli oboje i przytuli do siebie córkę całując ją czule. Malutka brunetka usiadła na kolanach ojca, podczas gdy matka odeszła na bok sięgając po drewnianą szkatułkę na której wyryte zostało coś na rodzaj jej znamienia które posiadała na łopatce. Matka podała jej szkatułkę. - Otwórz. - zachęciła ją. Dziewczynka otworzyła powoli wieku, a w środku ujrzała piękną miedzianą bransoletę, ukutą specjalnie dla niej, z jej inicjałami i datą urodzenia, a od wewnętrznej strony z herbem ich rodu.
- Ale jest śliczna. - mówiła jak zahipnotyzowana wpatrując się w biżuterię, która mieniła się w blasku słońca. - Będę o nią dbała. - dodała po chwili i znowu wtuliła się w rodziców dziękując im serdecznie za prezent urodzinowy. To były jej już 5 urodziny, a każdego roku dostawała od nich coś nowego, i bezcennego nie z racji tego ze to była biżuteria, po prostu, było to od jej rodziców i braci, cieszyła się, że ma ich tak blisko siebie i nie chciałaby ich nigdy stracić, nawet nie sądziła ze kilka tygodni później będzie już po wszystkim i  już ich nigdy nie spotka na swojej drodze. - A gdzie Ashur? - zapytała zasmucona nie widząc najstarszego brata.
- Już jestem, przygotowywałem prezent dla Ciebie. - mówił zdyszany wbiegając do izby, gdzie siedzieli już wszyscy. Antinua podbiegła do brata i przytuliła go kiedy on jednocześnie składał jej życzenia. Młody mężczyzna wyciągnął z kieszeni trzy wisiorki, które na pierwszy rzut oka wyglądały identycznie. - To jest taki nasz wspólny prezent. - siostra patrzyła na niego niezrozumiale. - Ten wisiorek jest dla Ciebie, na nim masz po jednej i drugiej stronie wypisane moje imię i Agrona. Na naszych jest Twoje imię, a na moim imię Agrona, natomiast na jego moje imię. Więc nawet jeśli, zdarzy się coś co nas rozdzieli, zawsze będziemy przy Tobie, niezależnie co się z nami stanie, niezależnie gdzie będziemy. - dziewczynka odwróciła się do rodziców, matka siedziała czując łzy napływające do jej oczu, widząc jak bardzo zżyte są jej dzieci i jak bardzo jej synowie kochają tyle lat młodszą siostrzyczkę, a ojciec spoglądał z dumą, na to jak bardzo mądrych i kreatywnych ma synów, którzy są jego godnymi następcami.
- Dziękuje Agron, dziękuje Ashur. - dziewczynka tym razem wtuliła się w obu braci, wylewnie im dziękując za prezent.

*** teraz ***

Anette siedziała w swoim hotelowym pokoju obserwując wschód słońca z balkonu, delektując się smakiem krwi którą upuściła do szklanki z jednej z pokojówek, która leżała na białym dywanie bezwładnie jak szmaciana lalka. W lewej recej trzymała wisiorki, dwa które dała jej Alice i jeden który miała sama, od braci.
- Dzwonił Nik. - z zamyśleń nad swoją przeszłością wyrwał ją głos Kola, który właśnie wrócił po nadrannym maratonie po mieście, który urządzili by znaleźć Davinę. - Znaleźli ciało Daviny, dokończono żniwa wczorajszej nocy. - dodał po chwili. Stanął opierając się o barierkę balkonu patrząc na swoją przyrodnią siostrę. - Nie uwierzysz kogo spotkał Eli. - zaśmiał się. Anette spojrzała na niego. - Celeste...dawna kochanka na prawdę wróciła do żywych i chce się zemścić i pozbyć się tego bękarta z brzucha Hayley.
- Nie pozwolę im zabić Hayley, jeśli dziewczyna zginie to tylko z moich rąk. - odpowiedziała z przekąsem i dokończyła picie krwi. Wstała z leżaka i ruszyła w głąb pokoju. Usiadła na łóżku.
- Chcą bym z nimi zamieszkał, tak samo jak Ty... - zaczął Kol wchodząc tuż za nią. Anette pokręciła głową. - Nie zamieszkam z nimi, tak długo jak Ty tego nie zrobisz.
- Kol, to jest inna sprawa. - odparła i odstawiła pustą szklankę na etażerkę, która stała w rogu łóżka. - Celeste zabiła Davinę, dziewczyny ze żniw nie powróciły, o coś tu musi chodzić. - jej rozmowę z najmłodszym Mikaelsonem przerwało natarczywe pukanie do drzwi. Kol ruszył do nich, a kiedy otworzył jego oczom ukazała się sylwetka hybrydy, ubranego w czarne spodnie, ciężkie buty, biały T-shirt i czarną sportową marynarkę. Blondyn wpatrywał się w brata po czym uśmiechnął się do niego.
- Ja do Anette. - szepnął.
- Nie mamy o czym rozmawiać, Niklaus. - odezwała się z głębi pokoju ciągnąc w kierunku drzwi ciało pokojówki. - Kol, mógłbyś się tym zająć? - spytała spoglądając na niego błagalnym wzrokiem. Niechętnie przystał na propozycję i zarzucił ciało nieżyjącej pokojówki przez ramię, wychodząc spojrzał ostrym wzrokiem na starszego brata, po czym zniknął za zakrętem korytarza. Klaus tymczasem spoglądał na brunetkę, która stała w drzwiach. Miała zaciśnięte wargi i patrzyła na niego jasnymi oczami, w końcu odsunęła się od drzwi i wpuściła go do środka zamykając drzwi.Kiedy odwrócił się do niej ona spuściła wzrok.
- Wierzysz jej? - zapytał nagle, dość oschłym głosem. Anette podniosła na niego wzrok, miała już coś powiedzieć - Te wisiorki nic nie znaczą, pismo runowe również. - Pierwotna bez słowa bez słowa minęła o i z kieszeni swoich spodni wyciągnęła kolejny wisiorek, bardzo podobny do tych, które miała od Alice, tylko na tym znajdowały się imiona jej braci. - Skąd to masz? - zapyta.
- Na moje ostatnie rodzinne, piąte urodziny dostałam je od braci, oni mieli tam moje i swoje imiona na wzajem, a na moim były ich imiona, bym pamiętała o nich zawsze, ze są przy mnie i się mną zajmują. - westchnęła. - Te litery są zbyt podobne.
- Bo powtarzają się imiona, a runy to pismo znaków. - odparł swobodnie oddając jej biżuterię. - Dziewczyna szukała nas bo jesteśmy hybrydami, jak ona, jest w stanie wojny z Marcelem, pewnie chce od nas wysępić sposób jak tworzyć hybrydy i się go pozbyć.
- To byłoby całkiem w Twoim stylu. - mruknęła akcentując przedostatnie słowo. - tym bardziej świadczyłoby to o pokrewieństwie. - widząc jego twarz i usta szykujące się do odpowiedzi zmieniła temat. - Kol mówił, że Davina została złożona w ofierze. - odwróciła się do stolika na którym pełno było butelek z różnymi rodzajami alkoholu, wzięła do ręki jedna i nalała po porcji alkoholu dla siebie i Klausa.
- Tak dokończono żniwa. - odparł spokojnie i zamiast wziąć od niej szklankę ujął jej dłoń i podciągnął do siebie, tak że dzieliły ich milimetry. Wymusił wręcz by na niego spojrzała. Patrzył na nią widzą jak dużo czasu minęło odkąd znaleźli się oboje na nowo po kilkudziesięciu latach i jak w miarę szczęśliwy był to czas i jak teraz wszystko na nowo się zmieniło. Jedyne co widział w jej oczach to smutek, za tym jak było kiedyś. - Przepraszam kochanie. - wyszeptał, a jej źrenice automatycznie się rozszerzyły. - Przepraszam, że zostawiłem Cię wtedy w szkole, za chęć tworzenia hybryd, która była tak wielka, że przyćmiła mi umysł. Przepraszam, że gdy wróciłem do życia od razu nie zacząłem Cię szukać, i za to, ze wciąż nie potrafię sprawić byś mi całkowicie ufała. Przepraszam ,ze w rezydencji mieszka dziewczyna, której zrobiłem dziecko zdradzajac Cię. Przepraszam, że zrobiłem wszystko tak, że nie potrafisz mi całkowicie zaufać i że za każdym razem wystawiam Twoje uczucia do mnie na próbę, chcąc nas ratować. Przepraszam. - ostatnie słowo również wyszeptał prosto do jej ucha, tak że wręćz poczuła dreszcze na swoim ciele.Poczuła tylko jego dłoń mocniej zaciskajaca się na jej, tak jakby bał się, ze mu teraz ucieknie. - Jesteś moim sercem, jesteś kimś kogo życie cenię ponad wszystko i wszystkich i myśl, że tracę Cię przez mój wybuchowy charakter zaczyna mnie niszczyć. Obiecałem Ci, że wynagrodzę Ci 92 lata rozłąki, i to też spieprzyłem. Jesteś silna, mocniejsza ode mnie, ale myśl że mnie odtrącasz mnie zabija. - westchnął schylając się tak, że prawie stykali się ustami. - Potrzebuję Cię bardziej niż Ty mnie, nie chodzi tu o wiedźmy, o tego bękart, czy o Marcela. Potrzebuję Cię całej i ciałem i duchem, przy mnie. - dodał po cichu i spojrzał w jej oczy. Odsunął się po chwili i oddał jej drinka, po czym ruszył w kierunku drzwi. Kiedy złapał za klamkę, jej głos zatrzymał go.
- Niklaus. - szepnęła cicho, ale wiedziała doskonale że ją słyszy.  Stał tyłem do niej, trzymając rękę na klamce. Podeszła do niego i przejechała dłonią po jego plecach. - Nigdy mnie nie straciłeś i nie stracisz. Zawszę będę po Twojej stronie, niezależnie od tego co stanie nam na drodze, nigdy się to nie zmieni. Odwrócił się do niej, tak że jej dłoń przylegała do miejsca gdzie było jego serce. Wyciągnął ręce tak że po chwili przyciągnął ją do siebie całując ją namiętnie.Anette wyciągnęła rękę za niego i przekręciła kluczyk w drzwiach, tak by nikt nie mógł wejść. Wrócili do uprzedniej czynności oddając sobie pocałunki coraz zachłanniej, ich języki walczyły o dominację, całowali się tak jakby już nigdy więcej nie mieli tego robić. Nawet nie zauważyła kiedy znaleźli się na łóżku, a Klaus zaczął obsypywać jej szyje i dekolt małymi delikatnymi pocałunkami drażniąc ją jeszcze bardziej. Zsunęła z niego kurtkę, i sięgała po końce koszulki również się jej pozbywając i zaczęła delikatnie dłońmi sunąć po jego torsie podczas gdy on obcałowywał jej szyję, co jakiś czas przegryzając jej skórę w bardzo delikatny sposób. Przeniósł ją na swoje kolana i ściągnął jej koszulkę i stanik językiem drażnił jej sutki, tak że były już cale nabrzmiałe od jego pieszczot a z jej ust dochodziły ciche pojękiwania rozkoszy. Postanowiła przejąć inicjatywę i zsunęła się z jego nóg na kolana i rozpięła jego spodnie i patrząc na niego zaczęła najpierw pieścić jego męskość dłonią przesuwając po niej delikatnie dłonią, po czym zaczęła pieszczoty ustami, co doprowadzało go do szaleństwa. Musiał przerwać czując że nie może tak tego zakończyć, nie teraz gdy całkowicie mu się oddaje. Podniósł ją za brodę i złączył ich usta ponownie w namiętnym pocałunku. Tym razem to on zajął się jej spodniami i ściągnął z niej jej bawełniane krótkie spodenki i koronkowa bieliznę drażniąc dłonią jej łechtaczkę. W wampirzym tempie położył ją na łózko i wszedł w nią jednym mocnym ruchem doprowadzając ja do mocniejszego jęku. Złączeni w jeden organizm poruszali się w szybkim tempie, wzdychali prawie jednoczesne sprawiając sobie na wzajem ogromna przyjemność, która doprowadzała ich ciała do wrzenia.

Kol wchodził na piętro oblizując swoje palce z resztek krwi, która pozostała karmieniu się na parkingowym. Nie robiłby tego w środku dnia, gdyby nie to że jako jedyny widział jak najmłodszy Pierwotny wrzuca ciało pokojówki do zsypu ze śmieciami. Idąc w kierunku pokoju usłyszał znajome głosy...hmmm...a raczej znajome jęki. Uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, że jego brat znowu zszedł się z Anette w związku z czym postanowił nie przeszkadzać im w miłosnych uniesieniach tylko bezszelestnie opuścić hotel i spotkać z Elijah by omówić sprawę czarownic. Kiedy odwrócił się za siebie spotkał się wzrokiem z czerwonowłosą wiedźmą.
- Genevieve... - szepnął i w tym samym momencie drewniany kolek wbił się w jego ciało unieruchamiając go na kilka godzin.
- Witaj Kol, żegnaj Kol. - odparła z uśmiechem wiedźma widząc jak chwilowo martwy upada na ziemię. Na korytarz wyszedł Papa Tunde ze swoimi bliźniakami, którzy na jego rozkaz wzięli bezwładne ciało Kola wynosząc je z budynku.

Klaus i Anette byli tak zajęci sobą, że nie usłyszeli tego co działo się za drzwiami pokoju. Nim osiągnęli całkowite spełnienie Anette zatopiła kły w jego szyi pijąc jego krew, kiedy przewrócił ja ponownie pod siebie uczynił to samo z jej szyją. Bowiem dla wampirów picie na wzajem krwi, było dużo bardziej intymne niżeli uprawianie seksu. Kiedy już dochodziło do punktu kulminacyjnego Anette wbiła paznokcie w ciało Klausa zostawiając na nim chwilowe krwawe ślady. Zmęczeni opadli koło siebie oddychając ciężko. Kilka minut później Pierwotny podniósł się na łokciach i porozglądał wokół jak bardzo zdążyli przez te kilkanaście minut nabroić rozrzucając swoje rzeczy naokoło i przewracając meble. Zaśmiał się po cichu kręcąc z niedowierzaniem głową. Anette również po chwili się podniosła i bez słowa wstała ubierając się. mając na sobie sama bieliznę, Klus podszedł do niej i odgarnął z jej szyi włosy przytulając ja i całując tam lekko.
- Jesteś cudowna. - szepnął do jej ucha. Czując jego oddech na swojej szyi znowu poczuła przyjemny dreszcz.
- Wiem. - odparła oschle i odwróciła się do niego. - Kol zaraz wróci, powinieneś już iść. - mowila patrząc mu w oczy.
- Anette...
- Jestem Twoja, nie straciłeś mnie , masz mnie swojej stronie zawsze, ale tak długo jak ta dziewczyna z Wami mieszka i spodziewa się Twojego dziecka powinieneś na niej skupić swoją uwagę. - spojrzała ponownie na niego pewnym wzrokiem i zobaczyła jak ze zbolałej twarzy zniknął smutek i żal, zastępując go złością i chłodnym spojrzeniem. Klaus ze wściekłości wbił pięść w stojąca na przeciw niego ścianę tuz obok jej twarzy, tak ze zrobił w niej kilkucentymetrową dziurę.
- Czy do cholery tak mało dla Ciebie znaczy to, że Cie przeprosiłem?! - wrzasnął . - Co mam zrobić? Mam ją zabić, żeby Ci dogodzić? Ukorzyłem się bo mi na Tobie zależy, chcę to naprawić, a Ty nawet w takim momencie odbierasz mi nadzieje  z przebywaniem obok Ciebie.
- Nerwy Cię ponoszą, jesteś zbyt impulsywny. - odpowiedziała spokojnie, gdy zaczął się ubierać.
- Gadasz jak Mikael. - warknął. - Żałuje wszystkiego czego zrobiłem krzywdząc Cię. Znowu trafiliśmy w swoje ramiona, dlatego nie pozwolisz by było jak dawniej.
- Wcześniej nie spłodziłeś...
- Dość! - krzyknął. - Nie chcę o niej słuchać. Przez chwilę zapomniałem o wszystkim, ale jeśli dalej chcesz to ciągnąc, zajmiemy się najpierw tą Alice, Marcelem i Celeste. - dodał patrząc na nią  i miał ochotę podejść do niej i znów poczuć smak jej ust. - Do zobaczenia Anette. - powiedział tylko i nie czekając na odpowiedź przekręcił kluczyk w drzwiach i opuścił jej apartament.


piątek, 4 marca 2016

Chapter 7 "Missing"

O matko i córko wieki mnie tutaj nie było, notka dużo krótsza bo napisałam ją szybko teraz bo chciałam Wam dac namiastkę tego co planuje dodać na Wielkanoc. Czekam na Wasze opinie i dziękuje za cierpliwość, jesteście najlepsi!
Pozdrawiam,
Female Robbery

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

"Dzisiaj mamy 21 marca. Dzień jej urodzin. Każdego roku, udaję się w miejsce dawno już zniszczonego cmentarza, tam gdzie podobno ją pochowali. Podobno, nie wiem, nie było mnie tam nie widziałam jej od dnia poprzedzającego jej śmierć. Kocham ją wciąż całym sercem, to była jedyna istota którą darzyłam aż tak szczerym uczuciem poza jej ojcem. Nie chcę jednak żyć wspomnieniem i zadręczać się myślami o tym, dlatego tylko ten dzień - 21 marca, przesilenie wiosenne należy do niej. Wtedy czas się dla mnie zatrzymuje, nie liczy się nic, żadne pragnienie krwi, żadne ściąganie klątwy, nikt z rodzeństwa, nawet Niklaus. Jestem myślami tylko przy swojej córeczce Alishy. Jej imię w indiańskim języku, które znam ze względu na pochodzenie oznacza "chroniona". Ja jej nie uchroniłam, pozwoliłam by ta wiedźma matka Mikalesonów usunęła ją z mojego życia. Tak bardzo chciałabym widzieć jak dorasta i jak wygląda jako nastolatka. Pozwoliłam ją sobie odebrać i za to będę cierpieć do końca swoich dni z nadzieją, że w końcu znowu się z nią spotkam i przytulę i powiem jak bardzo mi jej przez te tysiąc lat brakowało." - Alice czytała jedną z kartek z pamiętników odnalezionych w dawnej rezydencji Mikaelsonów, którą wraz z wilkołakami kilkanaście lat temu splądrowali. Jej rozmyślania nad tym co przeczytała i jak blisko jest pokazaniu siebie, przerwało wejście gościa.
- Jestem, jak chciałaś. - odezwała się szatynka. Alice siedziała tyłem do niej i wiedząc, że stojąca za jej plecami dziewczyna jest matką nienarodzonego dziecka Klausa Mikalesona uśmiechnęła się do siebie unosząc jeden kącik ust do góry. Zamknęła pamiętnik i wstała witając się z gościem.
-Witaj Hayley, jak twoje samopoczucie? - zapytała z udawaną troską.
- Dobrze, dowiedziałaś się czegoś nowego?
- Tak. Popatrz. - wręczyła jej książeczkę, która zawierała imiona i nazwiska wraz z datami narodzin i śmierci. Ostatnie imię wraz z datą urodzenia 1991, przypisane było Andrei Leabrone. - Poznajesz datę urodzenia?
- Też się wtedy urodziłam. - odparła ostrożnie. - Co to ma znaczyć?
- To, że tak naprawdę nazywasz się Andrea Leabrone, nie żadna Hayley Marshal i pochodzisz z najstarszego rodu wilkołaków w Ameryce Północnej.
- Co to mi daje?
- W tym momencie ta wataha liczy kilka osób, jedną z nich jestem też ja. - uśmiechnęła się zwycięsko.
- Nie ma Cię tutaj. - oddała jej notes. Alice wzięła go do ręki i przesunęła go na pierwszą stronę. - Przyjrzyj się. Hayley przeleciała wzrokiem całą stronę wśród imion i nazwisk znajdując coś na kształt imienia Alice.
- Alisha Mikaelson - Salish, urodzona 21 marca 999 roku.
- Ale jak... kim Ty do cholery jesteś?! - wrzasnęła i kiedy Alice przyparła ją do ściany Hayley zamknęła oczy widząc bursztynowy odcień tęczówek.
- Jestem Twoim przodkiem Andreo.
- Nie możesz się nazywać Mikaelson, wszyscy oni to wampiry.
- Na pewno? Czyżby Klaus i Anette nie byli wilkołakami przed przemianą w wampiry?
- To niemożliwe, Klaus nie ma znamienia.
- Znamię może pochodzić od jednego z rodziców, nie musi to być ojciec. - oderwała się od niej.
- Klaus mówił o dziecku, ale ono zginęło mając 4 lata, zmarło.
- Wiem co wiedzą o mnie. Ale teraz gdy pojawiłaś się Ty, mając w łonie kolejnego Mikaelsona czas na to bym im się pokazała, i uwierz mi bez mojej pomocy Twoje dziecko umrze.
- Nie prawda, Anette może mnie nienawidzi ale nie skrzywdzi mojego dziecka. - Alice zaśmiała się gorzko.
- Nie mam wcale na myśli Anette. To czarownice chcą pozbyć się Twojego bękarta, bo przyniesie im zagładę tak jak niegdyś ja miałam, ale zmieniono mnie w wampira. Co więcej jestem w stanie pomóc Twojemu dziecku i obronić je przed ich gniewem.
- Nie zrobię z dziecka wampira.
- Nie o to mi chodziło, po prostu będzie bezpieczne i będziesz mogła mu towarzyszyć. Pozwól sobie pomóc, jestem w stanie oddalić Anette od zemsty za sypianie z jej ukochanym.
- Anette nic nie wie o Tobie.
- Wie ze istnieje, informacje o mnie obiegły całe stany zjednoczone, jej przyjaciel Lorenzo tez jej o mnie na pewno opowiedział. Widziała moje zdjęcie w gazetach, i znamię.
- Wie że nie żyjesz, nie uwierzy...
- To już nie Twoja sprawa. Możesz odejść Hay...a raczej Andreo, Twój przyjaciel Jackson Kennet czeka niedaleko, pewnie się martwi. - uśmiechnęła się złośliwie wracając do czytania kolejnych stron pamiętnika.

*** tymczasem w Mystic Falls ***

- Chcesz zostać? Tutaj? W tej dziurze? - pytała z coraz większym zdziwieniem Anette patrząc na Enzo.
- Przypilnuję ich z tymi zapędami by znowu się mścić, odnowię kontakt z Damonem.
- Przecież pozostawił Cię na pewną śmierć, przyjacielu. - odparł Kol siedząc na masce samochodu. Anette mu zawtórowała.
- Dlatego nie pozwolę mu tak szybko o sobie zapomnieć. - Kol zaśmiał się na odpowiedź młodego wampira. - Anette pomogłaś mi już dwa razy, przywróciliśmy Kola do żywych i jest jeszcze sprawa Rebeki dowiem się gdzie zniknęły jej prochy, będziemy w kontakcie. - przytulił ją do siebie, a Pierwotna poczuła jak łzy powoli spływają jej po policzkach.
- Dopiero się spotkaliśmy.
- Nie becz, nie przystoi pani hybrydzie. - odparł wycierając jej policzki. - Wpadnę do Nowego Orelanu sprawdzić jak załatwiłaś tę sukę i wybierzemy się na jakieś łowy.
- Zaraz...jaką sukę? - Anette westchnęła.
- Siostra Ci opowie wszystko w drodze powrotnej. Czas na mnie. Podszedł do bagażnika i wziął torbę z rzeczami. - Do zobaczenia niedługo. - przybił jeszcze piątkę z najmłodszym Miakelsonem po czym zniknął w lesie. Anette wraz z bratem wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę NOLA.

Jechali już którąś godzinę, Kol w tym czasie opowiadał jej jak to został zabity przez młodego Gilberta i jak wyglądało jego życie po Drugiej Stronie.
- Ona się zamyka, jeśli zniknie na zawsze będziemy mieli z głowy wszelkie powroty Esther i jej podopiecznych albo co gorsza Mikaela. - mówił dłońmi wybijając rytm piosenki która leciała z radia. - To teraz powiedz co to za suka o której wspomniał Enzo.
- Nie wiem kiedy pojawiła się w Mystic Falls, ale to tam poznali ją Niklaus i Elijah, kiedy znalazłam się we francuskiej dzielnicy, w barze spotkaliśmy Tylera, który chciał jakiejś zemsty na Niklausie za zabicie jego matki. Kiedy z nim rozmawiałam powiedział, że zamieszkują plantację na obrzeżach i co więcej że mają gościa. Kiedy tam pojechałam, wewnątrz domu słyszałam bicie dwóch ludzkich serc. Okazało się, że tam mieszka ta dziewczyna, co więcej jest w ciąży. - Anette westchnęła ściskając powieki.
- To co oni się bawią w dom samotnej matki czy jakieś schronisko młodzieżowe? - pierwotna zaśmiała się.
- Też tak zapytałam. - odparła. - Tylko co gorsza, to dziecko jest dzieckiem Niklausa... - spojrzała na niego. Jego twarz nagle zbladła.
- Jak to? Przecież Klaus to hybryda...
- Tak, ale on jest częściowo wilkołakiem, a ta dziewczyna również.
- Nie pieprz. Jak się nazywa, akurat tak się składa, że gdy wróciłem do Mystic Falls, Tyler Lockwood przywiózł jakąś swoją wilczą przyjaciółkę.
- Hayley Marshall? - spytała Anette unosząc brew ku górze. Kol jej przytaknął.
- Skurwiel z mojego brata, przecież wiedział że żyjesz. Masz jakiś plan na to jak się jej pozbyć?
- Poczekam aż urodzi i ją zabije. - wzruszyła ramionami.


Kiedy zmierzchało dotarli do Francuskiej Dzielnicy. Zatrzymali się najpierw w hotelu, gdzie jeszcze kilka dni temu mieszkała Anette wraz z Enzo. Oboje wzieli szybki prysznic i przebrali się, Jako że młody wampir zostawił swoje rzeczy, Kol ubrał się w jedne z nich.
- Czas na odwiedziny? - zagadnął Kol.
- Tak, dam tylko znać Elijah, że wpadnę z gościem. - wystukała numer do najstarszego Mikaelsona. - Cześć, już wróciłam z Mystic Falls.
- Sama?
- Nie. Niestety Sophie spieprzyła sprawę i nie udało mi się obojga wrócić do żywych. - szepnęła ze smutkiem. - Z chęcią się z Wami spotkam.
- Przygotujemy kolację, jest coś co powinniśmy koniecznie obgadać, wiedźmy się na nas szykują. Odzyskaliśmy Davinę, ale coś mi mówi, że koszmar się dopiero zacznie.
- Będę za 2 godziny. - odparła. - Kolejne starcie z wiedźmami przed nami.
- Kim jest ta Davina?
- Czarownica ze żniw, jej trzy koleżanki już nie żyją, a ona ma zostać złożona jako ostatnia w ofierze, miałam pomóc Sophie ją odzyskać, no cóż bez niej chłopcy sobie poradzili, a dzięki temu mamy spokój z nawiedzonym sabatem.

Kiedy zjawili się na plantacji, przed wejściem do domu stało dwóch wampirów.
- Z drogi leszcze. - warknął Kol, kiedy chcieli go zatrzymać. - Jedna czarownica pod dachem i taka obstawa...- szepnął niezadowolony. Słysząc hałasy przy wejściu na dół zszedł Elijah z Klausem.
- Kol, Ty żyjesz. - powiedział nieco zdziwiony widokiem młodszego brata Elijah.
- Tak, żyję, dzięki Anette, bo Wam się nie chciało nawet palcem ruszyć w kierunku ratowania mojej osoby zza światów.
- Przestałbyś strzelać fochy od samego wejścia do domu, nie jesteś pępkiem świata, są wazniejsze osoby od Ciebie. - odparł Klaus.
- Masz na myśli Hayley i tego bękarta, którego jej zmajstrowałeś? - Klaus rzucił się w wampirzym tempie na Kola, i kiedy tylko odepchnął go na przeciwległą ścianę zaatakowała go Anette.
- Czyżby jednak coś Cię ubodło, skarbie? - spytała z cynicznym uśmiechem. - Jestem głodna i...
- Co z Sophie? - spytał Elijah.
- Nie żyje. - mruknęła mijając go. - Jadalnia była tam? - spytała wskazując placem w pomieszczenie pod balkonem na którym stał najstarszy z braci. Kiwnął tylko głową.
- Coś Ty z nią zrobiła Antinuo?
- Nie wywiązała się z umowy, sprowadziła Kola, ale nie Rebekę.
- Ona chroniła...
- Przestańcie! - usłyszeli Hayley. - Dobrze, że jesteście wszyscy. Mam bardzo ważne informacje, byłam na bagnach...
- Mało mnie obchodzą Twoje krajoznawcze wycieczki wilczku. Mamy tu ważniejsze sprawy do obgadania.
- Dotyczące również Hayley, chodź. -zwrócił się do niej Elijah i wszyscy ruszyli w stronę jadalni, która była nakryta dla wszystkich obecnych i jedno wolne nakrycie, należące dla wiedźmy. Co prawda spodziewali się Enza jako towarzysza Anette, ale wciąż nakrycie się nie marnowało.

- To co z Rebekah? - spytał Elijah, kiedy jedna z dziewczyn dolała mu wina.
- Jej prochy zniknęły. - odparła Anette. - Lorenzo pozostał na miejscu i da mi znać czego się dowiedział.
- Przepraszam za spóźnienie, ale gorzej się poczułam. - usłyszeli głos młodej czarownicy. Kol zerknąwszy na nią wstał i odsunął jej krzesło. - Dziękuję. - powiedziała czując jak się czerwieni.
- Cała przyjemność po mojej stronie, jestem Kol Mikealson, a to moja przyszywana siostra Anette.
- Wiem kim jesteście, słyszałam o Was. Ja jestem Davina Claire.
- Claire? - zdziwił się Kol.
- Tak. - odpowiedziała mrużąc oczy.
- Znalem jedną Claire..- zaczął ale Anette kopnęła go pod stołem w kostkę, by nie zapędził się w swoich wyznaniach. - Już nic nie mówię. - odburknął.
- To co to za sprawy z wiedźmami? - zagadnęła Anette.
- Davina miała zostać złożona w ofierze jako czwarta dziewczyna ze żniw. Udało nam się ją przechwycić od Marcela przy którym już nie była taka bezpieczna. Co więcej Davina ma sny związane z jej odejściem i tym, że jakaś wiedźma z zaświatów znowu chce nas skrzywdzić.
- Jakie to typowe, umierają i się mszczą, mogłyby być bardziej kreatywne. - syknęła Anette. - Co z tymi Twoimi wizjami?
- Rysuję. Dużo rysuję, ale to nie układa się w całość. To coś jakby same bazgroły nic nieznaczące, jest ich około 15.
- Może osobno nic nie znaczą, ale razem? - spytała szukając porozumiewawczych spojrzeń reszty.
- Antinua ma rację, musimy to sprawdzić to jeszcze pod tym kątem. - zgodził się Klaus. - Hayley, Ty chciałaś coś powiedzieć.
- Ja wychodzę. - westchnęła Anette zgarniając ze stołu jeszcze nierozpoczęta butelkę wina. - Nie będę słuchała wywodów i opowieści z bagien tej małoletniej...
- Waż słowa Antinuo. - huknął Elijah patrząc na nią karcąco. Anette zmrużyła oczy i wpatrywała się w niego.
- Dobranoc. - westchnęła a za nią podniósł się Kol.
- Na Twoim miejscu bym została Anette, chodzi o Twoje dziecko. - pierwotna od razu się zatrzymała i upuściła całą butelkę z ręki tak że rozbiła się pozostawiając plamy na kamiennej posadzce. Wampirzyca odwróciła się napięcie i już chciała ruszyć na wilczycę, gdy powstrzymał ją Kol.
- Nigdy nie wspominaj mojej córki Ty zdziro, nie masz prawa nic o niej nie wiesz, jesteś zakłamaną przybłędą wchodzącą do łózka każdemu kto się tylko napatoczy! - rzucała wyzwiskami czując jak jej emocje buzują wyzwalając z niej wilkołaka.
- Spokojnie. - podszedł Klaus i złapał ją w pasie, Kol jednocześnie puścił jej rękę i stanął trochę z boku. -  Kochanie spokojnie, jestem tu. - Anette odwinęła się w tył uderzając Klausa z łokcia w twarz.
- Jesteś i pozwalasz jej mówić o Alishi. - Jesteście siebie warci. - warknęła. - Jesteś bardzo blisko śmierci wilczku.
- Daj mi wytłumaczyć.
- Co mam dać Ci tłumaczyć, że wplątujesz temat mojej nieżyjącej córki w swoje gierki? - warknęła oburzona.
- Ona żyje Anette.
- Co Ty pieprzysz, bagienne powietrze Ci chyba zaszkodziło. - mruknęła pierwotna.
- Alice Rose, nazywa się na prawdę Alisha Mikaelson - Salish, mieszka na bagnach i kieruje watahą Półksiężyca, ma to samo znamię co ja i Ty i jest hybrydą. - Anette spuściła wzrok i czuła jak łzy napływają jej do oczu.
- Kłamiesz. - syknęła przez zęby. - Moja Alisha zmarła jak miała 4 lata. - dodała patrząc szklanymi oczami w kierunku wilczycy.
- Przeginasz Hayley. - dodał po chwili Klaus. - Wykorzystujesz to co wiesz, niepotrzebnie siejesz zamęt.
- Nie kłamię, mówię prawdę. Dziewczyna pomieszkuje na bagnach, powiedziała mi że ma coś co pozwoli Was przekonać do tego byście jej uwierzyli. Co więcej wie jak ochronić moje dziecko przed wiedźmami. - wstała od stołu. Teraz wybaczcie, jestem zmęczona muszę się położyć. - Aha i jeszcze jedno, byłam u Sabine, to będzie dziewczynka. - uśmiechnęła się delikatnie i pomasowała się po brzuchu, czując lekkie kopnięcia.