TADAAAAAAAAAAAAM
Witajcie kochani po baaaaaardzo długiej przerwie mam nadzieje, że mi wybaczycie, rozdział napisałam dzisiaj bo na prawdę kompletnie nie miałam czasu tego zrobić, nie bylo mnie w Polsce iii miałam wiele do zrobienia w ciągu minionego prawie roku, nie chciałam zawieszać bo sądziłam ze wrócę szybciej, a tak niestety notka jest dzisiaj. W związku z tym wesołych spokojnych, świat i bądźcie szczęśliwi w nowym roku aaa i pamiętajcie bądźcie dobrzy dla innych a karma wróci podwojnie,
Pozdrawiam,
Female Robbery
*** Kilka dni wcześniej - Mystic Falls***
Brunet w ciemnych okularach stanął na ganku domu z czasów wojny secesyjnej. Duża czarna sportowa torba została przez niego puszczony i leżała obok jego prawej stopy. Uśmiechnął się tajemniczo do siebie nie mogąc doczekać się reakcji ludzi którzy właśnie siedzieli w tym domu. Oddychał spokojnie i nasłuchiwał jak wewnątrz domu wrze dyskusja o Pierwotnej i jej przyjacielu, kochanku i jej słudze Lorenzo. W środku słyszał głos braci Salvatore i Eleny, nie było tam na pewno Bonnie i Caroline. Gdyby nie to, że miał wyłączone uczucia zapewne byłoby mu żal młodej wiedźmy, bo straciła matkę, która była przynętą w zemście. Wiedział, że nie da im jeszcze spokoju, obiecał to Anette i sobie samemu, uratowała go dwa razy, a jego zemsta jeszcze się nie dokonała.W końcu znudzony ich płaczliwym ubolewaniem nad sobowtórem zapukał głośno do drzwi. Usłyszał jak wszyscy umilkli i dwie pary nóg powoli podchodziły do drzwi. Kiedy się otworzyły, zobaczył oniemiałe spojrzenie Damona i Stefana. Kiedy ci dwaj nie powiedzieli słowa, zza ich pleców wyłoniła się Petrova.
- Mieliście wyjechać..- zaczęła tłumiąc w sobie płacz.
- Och, z wielką chęcią chciałbym to zrobić, ale nie mogę. - odparł z udawanym żalem i ściągnął okulary i zaczął obracać nimi w ręce.
- Co Cię powstrzymuje? - zapytał chłodno Stefan, patrząc na niego ostrym wzrokiem, podczas gdy Enzo mierzył się na spojrzenia ze starszym z nich. Uśmiechnął się ironicznie.
- Anette odzyskała Kola, ale nie Rebekę. - mruknął niezadowolony.
- Co nam do tego?
- Może to słodziutka, że Twój lowelas był przy jej śmierci z Twoim bratem, więc oczywistym jest że wie gdzie są jej prochy.
- Nie mam pojęcia.
- Nie kłam. Już dawno przestałem Ci wierzyć Salvatore. - odparł z wrogością na niego spoglądając. - Nie skończyłem jeszcze zemsty, ale...- zawiesił głos i palcem wskazującym postukał się w nos i dodał. - Odpuszczę Ci zemsty jeśli tylko mi je oddasz.
- Jak mam Ci oddać coś, co nie wiem gdzie jest. - odrzekł z irytacją. - Poza tym, od kiedy służysz jakieś Pierwotnej.
- Anette nie jest jakąś Pierwotną. Dała mi życie, uratowała mnie ponownie i doprowadziła do Ciebie.
- Zabiliście mi brata, to nie zemsta?! - warknęła przez zęby Elena.
- Gdyby Twój brat i pożal się boże łowca wampirów w jednym, nie musiałby umierać. - zaśmiał się. Elena rzuciła się na niego, lecz ten mając więcej lat wampirzego życia i doświadczenia obrócił ją na ziemi i przycisnął tak ze jedną ręką ją dusił a drugą trzymał w klatce piersiowej dziewczyny, która zaczęła się krztusić swoją krwią.
- Zostaw ją Enzo! - krzyczeli na zmianę Salvatorowie. - Zabij ją a my zrobimy z Tobą coś znacznie gorszego. - dodał Damon.
- Dobrze. - podniósł dziewczynę z ziemi dalej mając jej serce w dłoni. - Zawrzyjmy układ. Zapewniacie mi zakwaterowanie, i szukacie prochów blond Pierwotnej, im szybciej ją znajdziecie tym szybciej wyjadę. - powiedział spokojnie.
- Co w zamian?
- Prócz mojego wyjazdu? Zagwarantuję Wam bezpieczeństwo ze strony Pierwotnych, każdego z osobna, o ile znajdziecie Rebekę.
- A jeśli się nie zgodzimy? - Enzo ruszył delikatnie ręką w klatce piersiowej Eleny na co ona skrzywiła się stękając z bólu.
- Zacznę od Waszej ukochanej, potem Caroline, Tyler, Matt, Bonnie, macie wielu znajomych, będzie niezła zabawa. - zaśmiał się. - To jak?
***teraz***
Mijała kolejna godzina odkąd apartament pierwotnej hybrydy opuściła miłość jej życia. Gdy tylko wyszedł wpadła w furie, co z pewnością nie ubiegło jego wyczulonemu zmysłowi słuchu, i rzuciła szklanka z burbonem w duże lustro znajdujące się w rogu pokoju rozsypując je w drobny mak. Nie umiała sobie poradzić z na nowo pojawiającymi się emocjami. Gdy tylko wróciła do NOLA i zobaczyła Klausa uczucia na nowo się zwróciły. Opadła bezsilnie na łózko i przymknęła oczy myśląc nad tym wszystkim co stało się odkad opuscila Mystic Falls. Cieszyla sie z tego, ze przypadkowo wpadła na Lorenzo i odnowili swoja przyjazn. Moze to, ze zostali kochankami nie bylo na miejscu, nie powinno było się stać, ale wówczas i on i ona mieli wylaczone uczucia. On ma dalej. Zdecydowanie musi sie z nim skontaktowac. Wziela do reki telefon i odnalazla jego numer w folderze z kontaktami. Minelo pare sygnalow zanim wlasciciel telefonu odzwal sie zmeczonym glosem.
- Anette... - zachrypialym glosem wypowidzial jej imie. - Sadzilem, ze to ja mam dawac znac o postepach w dzialaniu.
- Odkad zostales w Mystic Falls nie dales znaku zycia. - odparla lekko wzburzona. - Gdzie dokladnie jestes? Zalazles tamto mieszkanie, o ktorym Ci wspomnialam
- Taa...ale wiesz znalazlem cos lepszego w poblizu tych ktorzy zalatwili Rebeke.
- Zabiles kogos z sasiedztwa Salvatorów lub Gilbertów?
- Lepiej. - odparl i zasmial sie krotko. - Salvatorovie uzyczyli mi jednego z pokoi, przyjeli mnie dosc cieplo, nie liczac mlodej Gilbert atakujacej jak wsciekla wiewiorka od wejscia.
- Zwariowales. - skwitowala.
- Skadze. Damon jeszcze mi nie zaplacil za pozostawenie mnie w Augustine. Dalem mu szanse na odkupienie winy. Byl przy zabiciu Rebeki, wiec teraz on i cala gromadka jego znajomych poszukuje jej prochow. Im szybciej to zrobia tym szybcie sie mnie pozbeda. Nie powiem by cos znalezli, ale chec pozbycia sie mnie bierze gore i uwijaja siw jak mrowki. - Anette zasmiala sie pod nosem i pokrecila z niedowierzaniem glowa. - Jak sprawy w Nowym Orleanie, piekna?
- Wsciekli sie za zabicie Sophie. - odpowiedziala obojetnie. - Haley jeszcze zyje, Kol probuje nawiazac ponownie dobre realcje z bracmi. - Nie wiem czy kojarzyles Davine Claire, ale zginela, dokonczono zniwa..Marcel wpadl ja wtedy od nas odebrac...
- Az tyle? To calkiem sporo jak na pare dni.
- Niestety to nie wszystko.
- To znaczy?
- Alice Rose jest najprawdopodobniej moja corka. - westchnela i zamknela oczy. Wypuscila powietrze i czekała na reakcje Enzo. - Urodzila sie okolo 5 lat przed moja przemiana w wampira. - dodala, a po chwli po drugiej stronie dalo sie slyszec jakies wrzaski.
- Anette, jestes...czy moglabys wziac ta swoja magiczna znajoma z salonu Sałvatorow nim wszystko tutaj spali? - warknal do kogos.
- Po pierwsze to nie Twoj salon, po drugie nie bede uczyc wiedzmy w otwartej przestrzeni i po trzecie ona tu jest przez Ciebie wiec nie narzekaj.
- Bonnie Bennet? - mruknela Anette.
- I jej podopieczna Olivia Parker wraz z bratem Lucasem. - mruknal spogladajac zmruzonymi oczami na trojkę znajomych. - Nigdy nie mówiłaś o...nie będę mówił o tym tutaj. Jesteś pewna ze to może być prawda?
- Nie wiem...niczego juz nie wiem Lorenzo. Znowu pokłóciłam się z Niklausem o te wilcza zdzirę, jedynie Kol, którego na te chwile nie ma około 3 godzin jest po mojej stronie. - westchnęła. - Poszukiwania ja słyszę idą pełna para. - Zmieniła tembr głosu i temat rozmowy by trochę oderwać się od tego co dzieje się w Nowym Orleanie.
- Tak, tylko po drodze mamy pare spraw z jakimiś podróżnikami.
- Marcos?
- Znasz go. - bardziej stwierdził.
- Jestem tysiącletnia hybryda, znam pełno takich stworów. Chcą przejąć miasto?
- I zabić Elenę bądź Stefana, by przerwać jakimś tam łańcuch. Sądziłem ze to wiedźmy są najbardziej szurnięte. Oni jednak wygrywają, jeden nawet przejął ciało tego wilczka.
- Tylera? - on w odpowiedzi przytaknął. - Uważaj na siebie Lorenzo. Jestem może Pierwotna, ale dzieli nas kilkaset mil. - dodała z troska w glosie.
- Dam sobie rade, ich tempem w przeciągu miesiąca odzyskam prochy Rebeki i je przywiozę. - odparł tryumfalnym głosem. Wymienili jeszcze pożegnanie i Anette zakończyła rozmowę. Wsparła łokcie o kolana i chwyciła dłońmi twarz po czym przejechała nimi po hebanowych włosach wypuszczając powietrze z płuc. Spojrzała leniwie na budzik przy łóżku, mijała 4 godzina odkąd Kol wyszedł, nie dal znaku życia gdzie jest. Spodziewała się ze mógł wrócić w trakcie gdy ona i Klaus...ale napisałby coś zabawnego w swoim stylu i napisał gdzie go szukać gdyby coś. A tu cisza. Wzięła telefon do ręki i zaczęła wykręcać jego numer.
*** w tym samym czasie ***
Był przywiązany do ścian za nogi i ręce łańcuchami. Jego ciało miało dość poważne oparzone, ponieważ zdjęto mu pierścień i wystawiano co 10 min, na 2 minuty na światło słoneczne. Obudził się znowu czując swąd swojej palonej skóry. Ledwo przytomnym wzrokiem spojrzał w kierunku osoby która go tutaj trzymała.
- Dzień dobry słoneczko. - zaśmiała się czarnoskóra wiedźma. - Dobrze się czujesz?
- Goń się Celeste. - prychnął zachrypłym głosem. - Po co mnie tu trzymasz...
- Musicie zapłacić za to, że przez Waszą rodzinę wiedźmy zostały zepchnięte na bocznym tor. Klaus zapłaci mi za to jako pierwszy, to on mnie zabił, potem Anette, która wcześniej będzie patrzyła jak wykańczam miłość jej życia. Rebekę mam z głowy, potem będziesz Ty, Hayley i jej bękart i Elijah.
- Co ma z tym wspólnego ta wilczyca? - zapytał rozbudzony.
- Nie widzisz że Elijah darzy ją uczuciem? - spytała zasmucona wpatrując się w Kola. Ona szukał w jej oczach czegoś, co pozwoli mu wpłynąć na jej decyzje i by go wypuściła.
- Chcesz zabić Hayley? Zostaw to Anette, to jej się należy zemsta, nie Tobie. - syknął. Celeste zaśmiała się.
- Anette nie zdąży niczego zrobić, wszystkie wiedźmy ze żniw nie żyją, wróciły te które mają porachunki do załatwienia. Anette chce zabić dwie z nich. Nie pożyje długo. A dziecko Hayley musi zginąć bo zagraża wiedźmom.
- To dlaczego mnie złapaliście na samym początku skoro chcecie zacząć od Nika?
- Trzeba ich wybawić w pole, będą Cię szukać i to jest nasza szansa.
- Mówisz mi to wszystko bo...
- Bo nie wyjdziesz już stąd żywy. Jesteśmy już blisko znalezienia w Waszym domu kołka z Białego Dębu, możesz odliczać już dni do swojego końca Kol. do zobaczenia. - dodała i zatrzasnęła drzwi do lochów.
*** kilka godzin później ***
- Jesteś pewna? Kol ma tendencję do wyrywania się na miasto i nie powiadamiania nikogo o swoich wyczynach, dopóty dopóki nie znajdzie się gdzieś informacja ze zabił kilkoro ludzi. - mówił spokojnie Elijah czytając książkę.
- To już nie jest ten sam Kol. - mruknęła. - Nie odbiera telefonu, kilka minut dzwonienia i się chyba wyładował. Zniknął, a to co najmniej dziwne. Pytałam nawet w barze nikt go nie widział od wczorajszego wieczora. Nie powiesz mi że to normalne? - zapytała zakładając nogę na nogę.
- Powiem Ci, że jak najbardziej normalne kochanie. - odezwał się Klaus wchodząc do salonu ze szklanką burbona w ręku. - Jednakże, jeśli chcesz. - zaczął siadając na przeciw niej i pochylając się do przodu, tak że zwykle przy tym spojrzeniu szybciej biło jej serce. - Poszukamy go. W końcu zagrażają nam wiedźmy a im nas więcej tym lepiej. - dodał po chwili przyglądając się jej uważnie. Widziała, że jest na nią wściekły za to co powiedziała i jak go potraktowała wcześniej w hotelu. Wciąż jednak chodziło o jego brata, najmłodszego Mikalesona. Zawsze i na zawsze.
Przeczesywali miasto w poszukiwaniu Kola, nikt jednak nie zdawał się go widzieć. Jedynie jedna z pokojówek w hotelu, gdzie mieszkała Anette powiedziała im, że widziała jak wynosił jakiś zawinięty dywan do kontenerów w podziemiach. Postanowili się rozdzielić, Anette udała się w kierunku baru Rousseau, Elijah na cmentarz a Klaus do siedziby Marcela, która niegdyś należała do nich.
Anette przemierzała ulicę, aż w końcu natknęła się na szyld baru, świecący neonową zielenią. Weszła do baru, był pusty.
-Halo?! Jest tu ktoś! - krzyknęła ale nic nie usłyszała, wypatrywała czegokolwiek, jakiegokolwiek śladu tak samo nasłuchując. Kiedy stanęła w korytarzu prowadzącym do toalet usłyszała zgrzyt szkła pod czyimś butem. Odwróciła się na pięcie i jedyne co poczuła to ostrze wbijające się w jej czoło. Twarz napastnika wydawała się jej znajoma, ale obraz zrobił się tk rozmyty, że nie potrafiła określić kim jest. Nagle poczuła jak leci w dół a przed oczami zrobiło się ciemno, jedyne co jeszcze zdołała usłyszeć to łamanie karków dwóch osób i kogoś kto wybiegł z baru...
Klaus stał na dziedzińcu rezydencji. Czekał na przywódcę Kazał na siebie długo czekać, co Pierwotnego doprowadzało do szewskiej pasji. W końcu pojawił się na balkonie w towarzystwie dwóch najbliższych współpracowników.
- Czego chcesz?
- Mógłbyś być bardziej gościnny i nieco pospieszyć się, kiedy wzywa Cię stwórca.
- Nie jestem Twoim sługą Klaus. - hybryda zaśmiała się i od razu jego mina przybrał ostry wyraz twarzy.
- Kol zniknął. - Marcel wzruszył ramionami. - Musisz mi pomóc go znaleźć.
- Dobry żart...przez Ciebie Davina nie żyje, a ja mam ci teraz pomóc szukać tego wyrzutka? Nienawidzę Kola nie mniej niż on mnie.
- Och, problem w tym, że to ma bardzo duży związek z Twoją przyjaciółką. Kol zniknął nagle po tym, jak zakończono żniwa, Davina miała sen o Celeste, nie znasz jej żyła około 50 lat przed Twoimi narodzinami. Jeśli to co rysowała Davina jest tym o czym myślę, masz szansę ją odzyskać. - Mulat zaciekawiony tym co usłyszał zeskoczył z balkonu i stanął twarzą w twarz z Pierwotnym.
- To znaczy?
- Legenda o żniwach, mówi że zabicie czterech nowych czarownic sprawia że potem wracają. Niestety jest ten mały kruczek, o którym zapomniały wspomnieć adeptkom.- Marcel założył ręce na piersi. - Celeste była niegdyś przewodniczącą sabatu, do którego należy Davina. Jej rysunki i sny o tamtej wiedźmie świadczą jedynie o tym, że gdy one wszystkie cztery zginą to nim wrócą, przed nimi wróci 4 najważniejsze wiedźmy tego sabatu i dopiero zabicie tych zmarłych kiedyś pozwoli wrócić tym dziewczynom które zginęły przedwczoraj.
- Okej...czyli, po zabiciu Daviny ta Celeste i trzy inne wiedźmy, których imion nie znamy ożyły i jeśli ich się pozbędziemy wówczas te nastolatki wrócą.
- Dokładnie.
- Co ma z tym wspólnego Twoja rodzina.
- Zabiłem kiedyś Celeste, pewnie poczyniła czary chciała wrócić i zaczyna zemstę, dlatego sądze że ma Kola, jeśli ją znajdziemy i zabijemy Davina wróci. - powiedział spokojnie wpatrując się w twarz swojego następcy.
- Zgoda, jeśli to że odnajdziemy Kola pozwoli powrócić Davinie zgodzę się pomóc.
- Miło się robi z Toba interesy Marcelus. - uśmiechnął się chwytając go za ramie i wpatrując się mu w oczy. - Chodźmy. - dodał i ruszyli w kierunku centrum francuskiej dzielnicy. Przemierzali kolejne ulice, postanowili się na chwilę rozdzielić. W końcu Klaus trafił do ślepej uliczki.
- Witaj Niklaus. - odezwał się głos młodej kobiety. Kiedy się obrócił, zobaczył młodą blondynkę, ewidentnie człowieka. Trzymała w dłoni ostrze, dobrze mu znane. Widział je kiedyś. - Przepraszam. - szepnęła bardziej do siebie i podbiegła do niego. On w jednej chwili chwycił ją za kark a ostrze wypadlo z jej ręki uderzając o żwir pod ich nogami. Uniósł ją do góry i wpatrywał się w oczy.
- Jak Ci na imię? - spytał podczas gdy jego twarz zmieniała z normalnego w hybrydzi.
- Ca...Camille. - wycharczała ledwym głosem.
- Kto Ci kazał? - spojrzał jej głęboko w oczy. Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko wpatrywała się w punkt za nim.
-Ja. - odparł rozbawiony głos. Klaus obrocil się szybko jednoczesnie wypuszczając dziewczynę, która uderzajac głową o ziemię straciła przytomność.
- Genevive...- usmiechnął się. - Wieki się nie widzieliśmy. - dodał p chwili i podszedł do niej, chciiał odwrocić jej uwagę, biorąc pod uwagę to, że kiedyś była w nim zakochana i zblizył się na tyle blisko, że ostrze którym miała ugodzić go Camille właśnie teraz trafiło pod jego żebra. Z rozpaczliwym krzykiem bólu upadł na ziemię i stracił przytomność.
Czuła niesamowity ból głowy, co było dziwne z racji tego, że była wampirem, hybrydą. Nie otwierając oczu dotknęła czoła i poczuła na nim ślady po ostrzu.
- Papa...Tunde... - jeknęła do siebie i powoli otworzyła ociężałe powieki. Nie miała pojęcia gdzie jest. Miejsce w którym przebywała było całkowicie drewniane i stylowo urządzone. Podniosła się powoli nie chcąc by zawroty głowy znów pozbawiły ją przytmności. Kiedy przezwyciężyla wstręt do porannego słońca spjrzała przez okno i zobaczyła lasy okalające domek w którym się znajdowała. - Gdzieś Ty mnie wyprowadził. - spytała sama siebie i zaczęła rozglądac po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokowliek co pozwoli jej ustalić gdzie się znajduje i czy ten kto ją tu umieścił jest Papą Tunde, czy kimś zupełnie innym. Oczywiscie mogla wyjść, ale najpierw chciała spawzić kto ją tu przyprowadził tudzież przywiózł. Podeszła do dębowego biurka i usiadła z anim w skórzanym fotelu. Obróciła się parę razy, aż w jej oczy wpadła okładka pamietnika. JEJ pamiętnika. Zaczęła czytać fragmenty, to było jej pismo, to były jej wspomnienia, to był jej pamiętnik. Jak ktoś miał naruszyć jej prywatność. Jedno to, że zostawiła je w rezydencji, którą zajmuje Marcel, ale wciąż nikt nie miał prawa tego tak bezcześcić. Zdenerwowana zaczęła przeglądać wszystko. W ostatniej szufladzie jaką zobaczyła kartki papieru, wyjęła pierwszą z brzegu, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przejechała dłonią po kartce papieru, a na opuszkach jej palców pozostał pył z czarnego węgla którym rysunek został namalowany. - Aagron... - uśmiechnęła się smutno do siebie samej wpatrując się w twarz jednego ze straszych braci. Nawet nie zauważyła kiedy właściciel wzedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Nieładnie jest grzebać w cudzych rzeczach. - odezwała się młoda dziewczyna zakładając ręce na piersiach.
Będziesz to kontynuować?
OdpowiedzUsuń